okrutna, z zimną krwią, do kości zua zdrada
czyli
daj, Boże, duszom cierpiącym pokój wieczny
i darmową wódkę
~~*~~
Słowem wstępu (czyli to, co mogło być na końcu, a jest na początku, żeby przedłużyć Wasze konanie w męczarniach):
Żeby Was w uszy gryzło, włączcie sobie to, tudzież to
albo dowolny remix soundtracków z "Piratów z Karaibów", bo to właśnie
przy tym pisałam ten shit poniżej. Na poprawę samopoczucia macie mordkę Caspiana. I niech Wam wyjdzie na zdrowie.
Dla Solterowej, o. Bo ją rzekomo "olałam dla notki".
Odpuść nam Nasze winy, jako i My...
I trwaj z Nami w edycji aż na wieki wieków.
~~*~~
Złośliwość
rzeczy martwych: jeśli jesteś piekielnie głodny i chcesz szybko znaleźć się w
mieszkaniu, możesz być pewien, że pokonawszy korki i nieodpartą chęć wstąpienia
do jakiegokolwiek sklepu po byle drożdżówkę, zatrzymasz się tuż przy własnych
drzwiach. Najpierw klucze zechcą pobawić się z Tobą w berka, a później żaden
nie będzie chciał wejść do zamka. Boże, dopomóż głodującemu.
Cztery
próby otworzenia mieszkania zakończyły się spektakularnym fiaskiem . By całość
była bardziej efektowna, zakląłem kilkakrotnie pod nosem, a były to czasy,
kiedy zdarzało mi się to niezwykle rzadko. Rozumiecie więc, jak nadzwyczajny
był to widok. Aberracja niczym
pisanki
na Boże Narodzenie. Nawet sąsiadka z naprzeciwka nie powitała mnie zwyczajowym
„Dzień dobry, kochanieńki!”, a jedynie obdarzyła zgorszonym spojrzeniem.
Czyżbym niechcący uświadomił ją, że amoralny ze mnie dupojebca?
W
końcu jednak zamek ustąpił, a ja, ku chwale ojczyzny i wszystkich jej obywateli,
mogłem wreszcie porzucić ciążącą mi mentalnie marynarkę od munduru i z
uśmiechem godnym kota z Cheshire ruszyć do kuchni.
Nigdy
nie zaprzeczałem, że praca pilota to ciężki kawałek chleba. Owszem, czasami
miałem ochotę powiedzieć dowództwu „pierdolę, idę spać” i zamiast latać w te i
z powrotem między Nowym Jorkiem, Tokio i Oklahomą, przepierdalać boży dzień w
cieplusim łóżku, tuląc do siebie miłość mojego życia, ale kiedy tylko
przekraczałem pułap dziesięciu tysięcy metrów, przecinając atramentowy bezkres
nieba, obserwując zapadające powoli w sen metropolie, zapominałem o wszystkim,
co aktualnie mnie dręczyło. Piękniejszych widoków, jak Boga kocham, nigdy nie
oglądałem.
Z
tryumfalnym uśmiechem załadowałem do mikrofalówki stojący dotąd w lodówce
talerz ze spaghetti, w duchu dziękując Opatrzności za wiszącą na jednej z
szafek żółtą, samoprzylepną karteczkę, traktującą pochyłym, starannym pismem o
nieobecności Caspiana w mieszkaniu. Padłby trupem, gdyby jego cudne oczęta
spotkały się z moim tkwiącym w kuchence obiadkiem. Nigdy nie byłem zwolennikiem
takiego odgrzewania posiłków, bo jak, do ciężkiej cholery, mogło się coś
naturalnie podgrzać, nie stojąc w pobliżu ognia nawet przez sekundę? Teraz
niestety nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, bo żołądek od dobrych
trzydziestu minut stopniowo skręcał mi się w chińską ósemkę. Po kilku
ciągnących się przez bardzo bolesną wieczność minutach, urządzenie się
wyłączyło, urywanymi, wysokimi piskami informując o końcu moich męczarni.
Chwała Jashinowi – jeszcze chwila i wyzionąłbym ducha z ręką wyciągniętą w
stronę szafki z ciastkami w ostatnim w życiu akcie desperacji.
Zasiadłem przy stole, zaciągając się zapachem
bazylii, unoszącym się znad talerza. Mówcie co chcecie, ale nie ma nic
lepszego, niż makaron (poza seksem-niespodzianką zamiast śniadania, ale to
zupełnie inny kaliber). Chwilę medytowałem nad uśmiechającym się do mnie
zachęcająco posiłkiem. W końcu jednak, decydując się przerwać swe mitręgi,
sięgnąłem po widelec. Pierwszy kęs ociekających pomidorowym sosem nitek był dla
mnie niczym głos chórów anielskich. Prawdopodobnie nie powinien był się nigdy
tak rozwodzić nad jedzeniem – gdyby to
wszystko podliczyć, okazałoby się zapewne, że dobrych kilka tygodni życia
poświęciłem na prowadzeniu wyimaginowanych konwersacji z żarciem – mój błąd.
Druga i trzecia porcja zostały przeżute bez
zbędnych peror i w trybie natychmiastowym powędrowały do żołądka, wykonującego
z radości marsz weselny. „Ja sobie Ciebie biorę za męża, Makaronie, i ślubuję
Ci...” – zapewne głosiłby tego typu przemowy z ambony, gdyby ktoś mu
kiedykolwiek na to pozwolił.
Czwarta niestety nie podzieliła losu
poprzedniczek – zatrzymana została w pół drogi przez moją rękę, której
następujące rozkazy wysłały synapsy mózgowe: waruj, stój, grzeczne pieski, coś
tu bardzo mocno, kurwa, nie gra.
Jak na to, że Caspiana nie było w domu, nie
było go bardzo głośno. Kierowany ciekawością odłożyłem sztuciec na talerz i
zlazłszy z taboretu, cichaczem skierowałem się ku sypialni. Drzwi były
uchylone, a że nigdy nie mieliśmy problemów ze skrzypiącymi zawiasami, pchnąłem
je lekko. Moim oczom ukazał o się łóżko w całej swej okazałości. Podejrzenia,
jakoby moje kochanie hołdowało masturbacji, zostały rozwiane donośnym krzykiem wijącego
się w ekstazie Millisa, a ku mojej rozpaczy nie jego własna dłoń doprowadzała
go do takiegoż stanu, a przyrodzenie jego znajomego z pracy. Rzekomo z pracy,
bo w tej chwil zaczynałem mieć co do tego pewne wątpliwości. Słowo daję,
gdzieś już tę mordę widziałem. Pamiętam nawet gdzie! Paradowała wraz z ciałem
odzianym w moją, a jakże, błękitną koszulę, gdy któregoś dnia wróciłem
wcześniej do domu. Caspian nieco nerwowym, jak dla mnie, głosem wyjaśniał mi
wtedy, że oblał Troya kawą, a że mieszkaliśmy tak blisko, zaoferował mu szybką
zmianę ubrudzonej części garderoby. Przebolałem to, choć trafiło akurat na moją
ulubioną, którą nawiasem mówiąc dostałem od szatyna pod choinkę.
Stałem jak baran w progu, przyglądając im się
z niedowierzaniem. Żyłka na czole pulsowała mi w coraz szybszym tempie, gotowa
w każdej chwili zalać mi oczy krwią – w razie, gdybym nie mógł na to dłużej
patrzeć. Nim zorientowałem się, co właściwie robię, skierowałem się znów do
kuchni i ze stojącego w jednej z szafek koszyczka wyciągnąłem Xanax. Połknąłem
go na sucho, w międzyczasie znów maszerując do sypialni, dzielnie trzymając się
na nogach. Po kolejnej scenie dramatu rozgrywającego się w będącej prezentem od
prababci pościeli, upewniwszy się, że to nie były jedynie opętańcze zwidy,
ponownie poszedłem do kuchni i ponownie zażyłem tabletkę na uspokojenie, dla
odmiany popijając ją solidnie czerwonym, wytrawnym winem.
Jako dobrze
wychowany, opanowany mężczyzna, ostatecznie zająłem miejsce na fotelu,
wcześniej usunąwszy z niego ubrania obu baraszkujących w mym łóżku panów, co
chwila podnosząc się na duchu pociąganym wprost z butelki trunkiem. Święci
Pańscy mi świadkami, że w tamtej chwili byłem najspokojniejszym człowiekiem na
ziemi. Jedynie moje myśli trwały w stanie opętańczej utarczki z silną wolą,
wrzeszcząc co chwila „zapierdol skurwysyna!”. Bohatersko im się jednak
opierałem. Jeśli już miałem zejść z ringu pokonany, to przynajmniej z wysoko
podniesioną głową.
Dobre
trzydzieści minut spędziłem w salonie, topiąc smutki w alkoholu, nie
podnosząc tyłka z miękkiego siedzenia. Powtarzałem sobie co chwila, że
na nic zda mi się teraz porywczość, bo jak wypierdolę gościa przez okno,
zginie zdecydowanie za szybko. Zemsta musiała być powolna i bolesna,
taaaak. Pytaniem pozostawało, jak należało tę sprawę załatwić.
Oni
najwyraźniej jeszcze nie zdawali sobie sprawy z nadciągającego z
zachodu sztormu, bo strzelili sobie na dobre popołudnie jeszcze jedną
serię. Zasrani renegaci.
Akurat w momencie, gdy skończyło mi się wino, z sypialni wypadł Caspian - cały w skowronkach, a jakże.
- Ben, jesteś cudowny! - krzyknął, uwieszając się Bambo na szyi, z
tymi swoimi uroczymi rumieńcami i błyszczącymi ślepiami. Psia jego
jucha, jak Boga kocham, miałem ochotę rzucić w nich pustą butelką.
Zapał
Millisa został, rzecz oczywista, przyjęty z pomrukiem aprobaty. Aż mi
zjedzony wcześniej makaron z oburzenia zaczął podchodzić do gardła.
Powstrzymałem jednak odruch wymiotny, w zamian wzdychając głośno.
W jednej chwili obaj spojrzeli w moją stronę i odskoczyli od siebie z krzykiem. Ach, ileż w tym było dramaturgii!
- Fla-avio?
Tak, drodzy państwo. Tyle właśnie usłyszałem w sprawie domniemanej, popełnionej przed momentem zdrady.
-
A skąd! Przywiozłem pizzę. Piętnaście sześćdziesiąt się należy -
teatralnym gestem odstawiłem na podłogę trzymaną dotąd w dłoni butelkę i
wstałem, starając się zapanować na zaciskającymi się co chwila
pięściami. W głowie znów coś mi się darło, że powinienem gołymi rękami
zatłuc ich obu. Niegrzeczny ze mnie chłopczyk - nie posłuchałem.
- Co Ty tu robisz?
Caspian
oddychał spazmatycznie, a przerażenie potokami spływało po jego
policzkach. Garnął się przy tym do ściany jak do matki, oczekując choć
od niej cienia zrozumienia. Ben tymczasem cichcem dreptał w stronę
drzwi, mając zapewne nadzieję, że wyjdzie niezauważony. Naiwny.
- Ben, może zostaniesz na kolacji? Mamy co prawda jedynie trutki na
szczury, ale myślę, że nie zrobi Ci to różnicy - uśmiechnąłem się
uroczo, ruszając w stronę kuchni. Mijając zdezorientowanego murzyna,
objąłem ramieniem jego kark, kontynuując wesoło perorę. - Jak Ci minął
dzień? Mam nadzieję, że tak samo dobrze, jak mi! Ach, mówię Ci, stary,
to takie ożywcze, jak po powrocie do domu znajdujesz w sypialni
dobierającego się do twojego chłopaka faceta. Powinieneś spróbować!
Zaledwie
pół metra dzieliło nas od drzwi balkonowych. Wystarczyło otworzyć je na
oścież i mocno go popchnąć - zostałby z niego tylko czerwona plama na
chodniku. Niestety Caspian postanowił przerwać nam pogawędkę. Biedaka
ruszyło sumienie - szkoda, że dopiero teraz.
- Flavio, tak mi przykro.
Ta, mnie też było. Nie bardziej niż wtedy, gdy zdechł mi chomik.
- Nigdy nie chciałem Cię skrzywdzić.
Ach, kochanie. O czym Ty pierdolisz?
- Jesteś wspaniałym facetem i jestem pewien, że...
- Zamknij mordę - warknąłem. - Nie widzisz, że rozmawiam?
Wypity
chwilę temu alkohol zdecydowanie źle na mnie działał. Nie tak to chyba
powinno wyglądać, prawda? Bardziej na miejscu byłaby karczemna awantura i
krwawa bójka. Oho, ktoś spierdolił mi życiorys, zanim jeszcze zdążyłem
nauczyć się sikać na stojąco.
Millis chyba poczuł się urażony moimi słowami, bo zaczął płakać jeszcze rzewniej.
-
Flavio, proszę, uspokój się - złapał mnie za rękę, w geście
identycznym, jakim na filmach akcji pięknie kobiety w ostatniej chwili
ratowały swoich ukochanych przed kulką w sercu. Fakt, że nie miałem
nawet pistoletu chyba mu umknął, aczkolwiek postanowiłem wejść w
narzuconą mi rolę całym sercem.
- Albo on, albo ja, maleńka - wychrypiałem barytonem à la
Don Vito. Nie podziałało. Znów usłyszałem, żebym się uspokoił. Przez
chwilę nawet zwątpiłem, czy na prawdę właśnie zostałem zdradzony, czy
ciśnienie skoczyło mi przy zabawie w chowanego.
- Jestem
oazą spokoju! Pierdolonym, kurwa, zajebiście wyciszonym kwiatem lotosu na kurewsko
spokojnej tafli jebanego jeziora! Jestem wręcz jak jebany wagon pełen
pierdolonych, medytujących, tybetańskich mnichów!
Gestykulację
zawsze miałem w porządku, o czym teraz wszyscy mogli się przekonać.
Wymachiwałem ręką, jakbym faktycznie trzymał w dłoni nabitego gnata.
Tłum szalał! Słyszałem fanfary, gwizdy i oklaski! Do pełni szczęścia
brakowało mi tylko wycia potępionych. Tego niestety żaden z panów nie
chciał zaprezentować. A szkoda - idealnie oddawałoby to dramaturgię
sytuacji.
- Flavio...
Wlepił
we mnie te swoje zaryczane ślepia, czekając zapewne na
błogosławieństwo. Kątem oka spojrzałem na Bena - facet chyba zaczynał
żałować, że w ogóle spojrzał na Caspiana. Zapewne jakby wiedział, że ma
tak nawiedzonego faceta, nigdy by się w to (a w zasadzie w niego) nie
ładował.
- Flavio...
Daj
mi, Boże, cierpliwość. Taki śliczny, a głupszy od stworzeń
człekokształtnych! Z ciężkim sercem uświadomiłem go, że wiem, jak mam na
imię.
- Ben, czy byłbyś tak miły i pomógł się panu Millisowi spakować? -
zwróciłem się do Bambo. Uciekinier z plantacji bawełny mógł się w końcu
na coś przydać. Co cztery ręce, to nie dwie! - I zmień tą pościel, coś
ją upstrzył swoim diabelskim nasieniem.
Znów
uśmiechnąłem się uroczo i zamrugawszy kilkakrotnie powiekami w
kokieteryjnym geście, opuściłem wesołe towarzystwo, z rozmachem
zamykając za sobą drzwi, życząc im wszystkiego, co najgorsze. A niech
sąsiedzi wiedzą, że geje to zasrane chuje!
Zabawa
była przednia. Nie pamiętam, kiedy ostatnio się tak uwaliłem i wydałem
tyle kasy na dziwki. W krwiobiegu do piątej rano miałem ponad dwa
promile, stale uzupełniając je kolejną szklaneczką jakiegoś wybornego
trunku, którego nazwy niestety nie byłem w stanie zapamiętać. Tej nocy
mieszkańcy Miami mogli przekonać się o mojej niezaprzeczalnej
wspaniałomyślności: poratowałem z sześciu żebraków piątakiem na piwo,
jakiejś prostytutce zapłaciłem za ładny uśmiech, a kierowcy taksówki
zostawiłem napiwek przekraczający sto czterdzieści dolarów, bo nie
miałem przy sobie drobnych.
Nie
pamiętam, jak udało mi się dojść na trzecie piętro, a tym bardziej
uporać z zamkiem w drzwiach. I chyba nie chcę pamiętać - wystarczy mi
świadomość, że o ósmej obudził mnie sąsiad z dołu, bardzo uprzejmie
pytając, czy mógłbym posprzątać za sobą schody. Do dzisiaj wstyd mi, że
ludzie oglądali zawartość mojego żołądka.
Dopiero
po południu, gdy wietrzyłem sypialnię, by pozbyć się woni alkoholu,
dotarło do mnie, co się stało. Gorączkowo przeszukałem wszystkie
szuflady i szafki w łazience. Na próżno - wszystkie jego rzeczy
zniknęły. Mimo pulsującego bólu głowy nie sięgnąłem po żadne środki
przeciwbólowe, mając nadzieję, że ta swoista pokuta pozwoli mi przestać
obwiniać się o to, co się stało. Poczucie to jednak trwało przy mnie
jeszcze kilka długich miesięcy.
-
Massei - powtarzałem sobie często wieczorami, stojąc na balkonie i z
wolna popijając to samo wino, które piłem, oglądając Millisa po raz
ostatni. - Spierdoliłeś sobie życie, stary.
~~*~~
Jakbym była wypłacalna, obiecałbym darmowe konsultacje z psychologiem dla tych, którzy dotrwali do końca. Jednakowoż, na chwilę obecną nie jestem, więc pozostaje mi jedynie umywać ręce.
Podziękowała.
http://www.youtube.com/watch?v=WQIY05wk0I8 i tak uważam, że Flavio powinien zaśpiewać to Caspianowi!
OdpowiedzUsuńA tak serio to notka jest genialna i normalnie.. Uwielbiam Flavio za jego szczerość : 3
Nathan to by go normalnie POCIESZYŁ, ale, że już ma kogo pocieszać, to go zabierze na piwko : D
[Zgadzam się z przedmówcą, notka świetna. :) I moim zdaniem Flavio dobrze zrobił, wywalając Caspiana. Danny to by pewnie drania wywalił i to dosłownie, na zbity pysk. xD]
OdpowiedzUsuń