piątek, 31 sierpnia 2012

okrutna, z zimną krwią, do kości zua zdrada
czyli
daj, Boże, duszom cierpiącym pokój wieczny
i darmową wódkę 


~~*~~ 

Słowem wstępu (czyli to, co mogło być na końcu, a jest na początku, żeby przedłużyć Wasze konanie w męczarniach):
Żeby Was w uszy gryzło, włączcie sobie to, tudzież to albo dowolny remix soundtracków z "Piratów z Karaibów", bo to właśnie przy tym pisałam ten shit poniżej. Na poprawę samopoczucia macie mordkę Caspiana. I niech Wam wyjdzie na zdrowie.
Dla Solterowej, o. Bo ją rzekomo "olałam dla notki".
Odpuść nam Nasze winy, jako i My... 
I trwaj z Nami w edycji aż na wieki wieków.

~~*~~

Złośliwość rzeczy martwych: jeśli jesteś piekielnie głodny i chcesz szybko znaleźć się w mieszkaniu, możesz być pewien, że pokonawszy korki i nieodpartą chęć wstąpienia do jakiegokolwiek sklepu po byle drożdżówkę, zatrzymasz się tuż przy własnych drzwiach. Najpierw klucze zechcą pobawić się z Tobą w berka, a później żaden nie będzie chciał wejść do zamka. Boże, dopomóż głodującemu.
Cztery próby otworzenia mieszkania zakończyły się spektakularnym fiaskiem . By całość była bardziej efektowna, zakląłem kilkakrotnie pod nosem, a były to czasy, kiedy zdarzało mi się to niezwykle rzadko. Rozumiecie więc, jak nadzwyczajny był to widok. Aberracja niczym
pisanki na Boże Narodzenie. Nawet sąsiadka z naprzeciwka nie powitała mnie zwyczajowym „Dzień dobry, kochanieńki!”, a jedynie obdarzyła zgorszonym spojrzeniem. Czyżbym niechcący uświadomił ją, że amoralny ze mnie dupojebca?
W końcu jednak zamek ustąpił, a ja, ku chwale ojczyzny i wszystkich jej obywateli, mogłem wreszcie porzucić ciążącą mi mentalnie marynarkę od munduru i z uśmiechem godnym kota z Cheshire ruszyć do kuchni.
Nigdy nie zaprzeczałem, że praca pilota to ciężki kawałek chleba. Owszem, czasami miałem ochotę powiedzieć dowództwu „pierdolę, idę spać” i zamiast latać w te i z powrotem między Nowym Jorkiem, Tokio i Oklahomą, przepierdalać boży dzień w cieplusim łóżku, tuląc do siebie miłość mojego życia, ale kiedy tylko przekraczałem pułap dziesięciu tysięcy metrów, przecinając atramentowy bezkres nieba, obserwując zapadające powoli w sen metropolie, zapominałem o wszystkim, co aktualnie mnie dręczyło. Piękniejszych widoków, jak Boga kocham, nigdy nie oglądałem.
Z tryumfalnym uśmiechem załadowałem do mikrofalówki stojący dotąd w lodówce talerz ze spaghetti, w duchu dziękując Opatrzności za wiszącą na jednej z szafek żółtą, samoprzylepną karteczkę, traktującą pochyłym, starannym pismem o nieobecności Caspiana w mieszkaniu. Padłby trupem, gdyby jego cudne oczęta spotkały się z moim tkwiącym w kuchence obiadkiem. Nigdy nie byłem zwolennikiem takiego odgrzewania posiłków, bo jak, do ciężkiej cholery, mogło się coś naturalnie podgrzać, nie stojąc w pobliżu ognia nawet przez sekundę? Teraz niestety nie miałem czasu się nad tym zastanawiać, bo żołądek od dobrych trzydziestu minut stopniowo skręcał mi się w chińską ósemkę. Po kilku ciągnących się przez bardzo bolesną wieczność minutach, urządzenie się wyłączyło, urywanymi, wysokimi piskami informując o końcu moich męczarni. Chwała Jashinowi – jeszcze chwila i wyzionąłbym ducha z ręką wyciągniętą w stronę szafki z ciastkami w ostatnim w życiu akcie desperacji.
Zasiadłem przy stole, zaciągając się zapachem bazylii, unoszącym się znad talerza. Mówcie co chcecie, ale nie ma nic lepszego, niż makaron (poza seksem-niespodzianką zamiast śniadania, ale to zupełnie inny kaliber). Chwilę medytowałem nad uśmiechającym się do mnie zachęcająco posiłkiem. W końcu jednak, decydując się przerwać swe mitręgi, sięgnąłem po widelec. Pierwszy kęs ociekających pomidorowym sosem nitek był dla mnie niczym głos chórów anielskich. Prawdopodobnie nie powinien był się nigdy tak rozwodzić nad  jedzeniem – gdyby to wszystko podliczyć, okazałoby się zapewne, że dobrych kilka tygodni życia poświęciłem na prowadzeniu wyimaginowanych konwersacji z żarciem – mój błąd.
Druga i trzecia porcja zostały przeżute bez zbędnych peror i w trybie natychmiastowym powędrowały do żołądka, wykonującego z radości marsz weselny. „Ja sobie Ciebie biorę za męża, Makaronie, i ślubuję Ci...” – zapewne głosiłby tego typu przemowy z ambony, gdyby ktoś mu kiedykolwiek na to pozwolił.
Czwarta niestety nie podzieliła losu poprzedniczek – zatrzymana została w pół drogi przez moją rękę, której następujące rozkazy wysłały synapsy mózgowe: waruj, stój, grzeczne pieski, coś tu bardzo mocno, kurwa, nie gra.
Jak na to, że Caspiana nie było w domu, nie było go bardzo głośno. Kierowany ciekawością odłożyłem sztuciec na talerz i zlazłszy z taboretu, cichaczem skierowałem się ku sypialni. Drzwi były uchylone, a że nigdy nie mieliśmy problemów ze skrzypiącymi zawiasami, pchnąłem je lekko. Moim oczom ukazał o się łóżko w całej swej okazałości. Podejrzenia, jakoby moje kochanie hołdowało masturbacji, zostały rozwiane donośnym krzykiem wijącego się w ekstazie Millisa, a ku mojej rozpaczy nie jego własna dłoń doprowadzała go do takiegoż stanu, a przyrodzenie jego znajomego z pracy. Rzekomo z pracy, bo w tej chwil zaczynałem mieć co do tego pewne wątpliwości. Słowo daję, gdzieś już tę mordę widziałem. Pamiętam nawet gdzie! Paradowała wraz z ciałem odzianym w moją, a jakże, błękitną koszulę, gdy któregoś dnia wróciłem wcześniej do domu. Caspian nieco nerwowym, jak dla mnie, głosem wyjaśniał mi wtedy, że oblał Troya kawą, a że mieszkaliśmy tak blisko, zaoferował mu szybką zmianę ubrudzonej części garderoby. Przebolałem to, choć trafiło akurat na moją ulubioną, którą nawiasem mówiąc dostałem od szatyna pod choinkę.
Stałem jak baran w progu, przyglądając im się z niedowierzaniem. Żyłka na czole pulsowała mi w coraz szybszym tempie, gotowa w każdej chwili zalać mi oczy krwią – w razie, gdybym nie mógł na to dłużej patrzeć. Nim zorientowałem się, co właściwie robię, skierowałem się znów do kuchni i ze stojącego w jednej z szafek koszyczka wyciągnąłem Xanax. Połknąłem go na sucho, w międzyczasie znów maszerując do sypialni, dzielnie trzymając się na nogach. Po kolejnej scenie dramatu rozgrywającego się w będącej prezentem od prababci pościeli, upewniwszy się, że to nie były jedynie opętańcze zwidy, ponownie poszedłem do kuchni i ponownie zażyłem tabletkę na uspokojenie, dla odmiany popijając ją solidnie czerwonym, wytrawnym winem. 
Jako dobrze wychowany, opanowany mężczyzna, ostatecznie zająłem miejsce na fotelu, wcześniej usunąwszy z niego ubrania obu baraszkujących w mym łóżku panów, co chwila podnosząc się na duchu pociąganym wprost z butelki trunkiem. Święci Pańscy mi świadkami, że w tamtej chwili byłem najspokojniejszym człowiekiem na ziemi. Jedynie moje myśli trwały w stanie opętańczej utarczki z silną wolą, wrzeszcząc co chwila „zapierdol skurwysyna!”. Bohatersko im się jednak opierałem. Jeśli już miałem zejść z ringu pokonany, to przynajmniej z wysoko podniesioną głową. 
Dobre trzydzieści minut spędziłem w salonie, topiąc smutki w alkoholu, nie podnosząc tyłka z miękkiego siedzenia. Powtarzałem sobie co chwila, że na nic zda mi się teraz porywczość, bo jak wypierdolę gościa przez okno, zginie zdecydowanie za szybko. Zemsta musiała być powolna i bolesna, taaaak. Pytaniem pozostawało, jak należało tę sprawę załatwić. 
Oni najwyraźniej jeszcze nie zdawali sobie sprawy z nadciągającego z zachodu sztormu, bo strzelili sobie na dobre popołudnie jeszcze jedną serię. Zasrani renegaci.
Akurat w momencie, gdy skończyło mi się wino, z sypialni wypadł Caspian - cały w skowronkach, a jakże. 
 - Ben, jesteś cudowny! - krzyknął, uwieszając się Bambo na szyi, z tymi swoimi uroczymi rumieńcami i błyszczącymi ślepiami. Psia jego jucha, jak Boga kocham, miałem ochotę rzucić w nich pustą butelką. 
Zapał Millisa został, rzecz oczywista, przyjęty z pomrukiem aprobaty. Aż mi zjedzony wcześniej makaron z oburzenia zaczął podchodzić do gardła. Powstrzymałem jednak odruch wymiotny, w zamian wzdychając głośno. 
W jednej chwili obaj spojrzeli w moją stronę i odskoczyli od siebie z krzykiem. Ach, ileż w tym było dramaturgii!
 - Fla-avio? 
Tak, drodzy państwo. Tyle właśnie usłyszałem w sprawie domniemanej, popełnionej przed momentem zdrady. 
 - A skąd! Przywiozłem pizzę. Piętnaście sześćdziesiąt się należy - teatralnym gestem odstawiłem na podłogę trzymaną dotąd w dłoni butelkę i wstałem, starając się zapanować na zaciskającymi się co chwila pięściami. W głowie znów coś mi się darło, że powinienem gołymi rękami zatłuc ich obu. Niegrzeczny ze mnie chłopczyk - nie posłuchałem.
 - Co Ty tu robisz? 
Caspian oddychał spazmatycznie, a przerażenie potokami spływało po jego policzkach. Garnął się przy tym do ściany jak do matki, oczekując choć od niej cienia zrozumienia. Ben tymczasem cichcem dreptał w stronę drzwi, mając zapewne nadzieję, że wyjdzie niezauważony. Naiwny.
 - Ben, może zostaniesz na kolacji? Mamy co prawda jedynie trutki na szczury, ale myślę, że nie zrobi Ci to różnicy - uśmiechnąłem się uroczo, ruszając w stronę kuchni. Mijając zdezorientowanego murzyna, objąłem ramieniem jego kark, kontynuując wesoło perorę. - Jak Ci minął dzień? Mam nadzieję, że tak samo dobrze, jak mi! Ach, mówię Ci, stary, to takie ożywcze, jak po powrocie do domu znajdujesz w sypialni dobierającego się do twojego chłopaka faceta. Powinieneś spróbować!
Zaledwie pół metra dzieliło nas od drzwi balkonowych. Wystarczyło otworzyć je na oścież i mocno go popchnąć - zostałby z niego tylko czerwona plama na chodniku. Niestety Caspian postanowił przerwać nam pogawędkę. Biedaka ruszyło sumienie - szkoda, że dopiero teraz.
 - Flavio, tak mi przykro.
Ta, mnie też było. Nie bardziej niż wtedy, gdy zdechł mi chomik. 
 - Nigdy nie chciałem Cię skrzywdzić.
Ach, kochanie. O czym Ty pierdolisz? 
 - Jesteś wspaniałym facetem i jestem pewien, że...
 - Zamknij mordę - warknąłem. - Nie widzisz, że rozmawiam?
Wypity chwilę temu alkohol zdecydowanie źle na mnie działał. Nie tak to chyba powinno wyglądać, prawda? Bardziej na miejscu byłaby karczemna awantura i krwawa bójka. Oho, ktoś spierdolił mi życiorys, zanim jeszcze zdążyłem nauczyć się sikać na stojąco. 
Millis chyba poczuł się urażony moimi słowami, bo zaczął płakać jeszcze rzewniej. 
 - Flavio, proszę, uspokój się - złapał mnie za rękę, w geście identycznym, jakim na filmach akcji pięknie kobiety w ostatniej chwili ratowały swoich ukochanych przed kulką w sercu. Fakt, że nie miałem nawet pistoletu chyba mu umknął, aczkolwiek postanowiłem wejść w narzuconą mi rolę całym sercem.
 - Albo on, albo ja, maleńka - wychrypiałem barytonem à la Don Vito. Nie podziałało. Znów usłyszałem, żebym się uspokoił. Przez chwilę nawet zwątpiłem, czy na prawdę właśnie zostałem zdradzony, czy ciśnienie skoczyło mi przy zabawie w chowanego.
 - Jestem oazą spokoju! Pierdolonym, kurwa, zajebiście wyciszonym kwiatem lotosu na kurewsko spokojnej tafli jebanego jeziora! Jestem wręcz jak jebany wagon pełen pierdolonych, medytujących, tybetańskich mnichów!
Gestykulację zawsze miałem w porządku, o czym teraz wszyscy mogli się przekonać. Wymachiwałem ręką, jakbym faktycznie trzymał w dłoni nabitego gnata. Tłum szalał! Słyszałem fanfary, gwizdy i oklaski! Do pełni szczęścia brakowało mi tylko wycia potępionych. Tego niestety żaden z panów nie chciał zaprezentować. A szkoda - idealnie oddawałoby to dramaturgię sytuacji.
 - Flavio...
Wlepił we mnie te swoje zaryczane ślepia, czekając zapewne na błogosławieństwo. Kątem oka spojrzałem na Bena - facet chyba zaczynał żałować, że w ogóle spojrzał na Caspiana. Zapewne jakby wiedział, że ma tak nawiedzonego faceta, nigdy by się w to (a w zasadzie w niego) nie ładował. 
 - Flavio... 
Daj mi, Boże, cierpliwość. Taki śliczny, a głupszy od stworzeń człekokształtnych! Z ciężkim sercem uświadomiłem go, że wiem, jak mam na imię.
 - Ben, czy byłbyś tak miły i pomógł się panu Millisowi spakować? - zwróciłem się do Bambo. Uciekinier z plantacji bawełny mógł się w końcu na coś przydać. Co cztery ręce, to nie dwie! - I zmień tą pościel, coś ją upstrzył swoim diabelskim nasieniem.
Znów uśmiechnąłem się uroczo i zamrugawszy kilkakrotnie powiekami w kokieteryjnym geście, opuściłem wesołe towarzystwo, z rozmachem zamykając za sobą drzwi, życząc im wszystkiego, co najgorsze. A niech sąsiedzi wiedzą, że geje to zasrane chuje!
Zabawa była przednia. Nie pamiętam, kiedy ostatnio się tak uwaliłem i wydałem tyle kasy na dziwki. W krwiobiegu do piątej rano miałem ponad dwa promile, stale uzupełniając je kolejną szklaneczką jakiegoś wybornego trunku, którego nazwy niestety nie byłem w stanie zapamiętać. Tej nocy mieszkańcy Miami mogli przekonać się o mojej niezaprzeczalnej wspaniałomyślności: poratowałem z sześciu żebraków piątakiem na piwo, jakiejś prostytutce zapłaciłem za ładny uśmiech, a kierowcy taksówki zostawiłem napiwek przekraczający sto czterdzieści dolarów, bo nie miałem przy sobie drobnych. 
Nie pamiętam, jak udało mi się dojść na trzecie piętro, a tym bardziej uporać z zamkiem w drzwiach. I chyba nie chcę pamiętać - wystarczy mi świadomość, że o ósmej obudził mnie sąsiad z dołu, bardzo uprzejmie pytając, czy mógłbym posprzątać za sobą schody. Do dzisiaj wstyd mi, że ludzie oglądali zawartość mojego żołądka.
Dopiero po południu, gdy wietrzyłem sypialnię, by pozbyć się woni alkoholu, dotarło do mnie, co się stało. Gorączkowo przeszukałem wszystkie szuflady i szafki w łazience. Na próżno - wszystkie jego rzeczy zniknęły. Mimo pulsującego bólu głowy nie sięgnąłem po żadne środki przeciwbólowe, mając nadzieję, że ta swoista pokuta pozwoli mi przestać obwiniać się o to, co się stało. Poczucie to jednak trwało przy mnie jeszcze kilka długich miesięcy.
 - Massei - powtarzałem sobie często wieczorami, stojąc na balkonie i z wolna popijając to samo wino, które piłem, oglądając Millisa po raz ostatni. - Spierdoliłeś sobie życie, stary. 

~~*~~

Jakbym była wypłacalna, obiecałbym darmowe konsultacje z psychologiem dla tych, którzy dotrwali do końca. Jednakowoż, na chwilę obecną nie jestem, więc pozostaje mi jedynie umywać ręce.
Podziękowała.


2 komentarze:

  1. http://www.youtube.com/watch?v=WQIY05wk0I8 i tak uważam, że Flavio powinien zaśpiewać to Caspianowi!
    A tak serio to notka jest genialna i normalnie.. Uwielbiam Flavio za jego szczerość : 3
    Nathan to by go normalnie POCIESZYŁ, ale, że już ma kogo pocieszać, to go zabierze na piwko : D

    OdpowiedzUsuń
  2. [Zgadzam się z przedmówcą, notka świetna. :) I moim zdaniem Flavio dobrze zrobił, wywalając Caspiana. Danny to by pewnie drania wywalił i to dosłownie, na zbity pysk. xD]

    OdpowiedzUsuń