Życie w Miami wcale nie zapowiadało się dobrze. Choć, trzeba było
przyznać, pierwsze tygodnie nie były złe. Jednak później pojawił się ten
cholerny hotelarz i wszystko szlag trafił. Nie miał pojęcia, która była
godzina, kiedy wreszcie dowlókł się do swojego mieszkania. Z resztą, nie
interesowało go to zbytnio. Miał nieziemskiego kaca i to nie tylko z powodu
złapania zgonu na imprezie. To był zdecydowanie kac moralny.
Oparł się o drzwi, które dopiero co za sobą zamknął i wypuścił
powietrze z płuc. Chłodne krople spływały z jego włosów i ubrania na
ciemnobrązowe panele, tworząc malownicze kałuże. Na zewnątrz lało, jak z cebra,
jednak to również niewiele go obchodziło. Szlag… Że też musiał po tej imprezie
wpaść akurat na niego. Misza zdawał sobie sprawę z tego, że prawdopodobnie to
on zaciągnął Alana do łóżka, ale po takiej ilości alkoholu byłby w stanie
zaciągnąć do łóżka choćby i własnego ojca. A Delgado mógł przecież odmówić.
Powinien odmówić! Przecież sam zapewniał, że nigdy by go nie wykorzystał. A
jednak to zrobił.
Przygryzł dolną wargę, marszcząc brwi. Nie było go w domu ponad
dobę, nic więc dziwnego, że stęskniona Seryĭ
wybiegła z sypialni i zaczęła łasić się do jego nóg. Spojrzał na swoją pupilkę
i zjechawszy po drzwiach, usiadł pod nimi na mokrej podłodze, gładząc miękkie
futerko kotki. Uśmiechnął się blado, słysząc pełen zadowolenia pomruk
wydobywający się z jej piersi. Chyba tylko ona tak szczerze cieszyła się na
jego widok. Chociaż nie. Był jeszcze Chester. Usta Miszy rozciągnęły się mimowolnie
na wspomnienie mężczyzny. Poznanie go było jedną z nielicznych, stanowczo
dobrych rzeczy, jakie się tu wydarzyły.
- Długo cię nie było – w
dotychczasową ciszę mieszkania wdarł się czyichś niski, spokojny głos. – Dobrze
się bawiłeś?
Misza spiął się cały i
spojrzał w stronę fotela, w którym siedział wysoki, długowłosy mężczyzna.
Chmurne, szare oczy wpatrywały się w niego, jakby miały przewiercić go na wylot.
- Anders… - szepnął
chłopak, niemal wciskając się w drzwi. – Co ty tu robisz? Powiedzieli…
powiedzieli… - jego głos zaczynał drżeć z przerażenia i Dragovich nie mógł na
to nic poradzić.
- Że już nie wrócę? –
wszedł mu w słowo. – Chyba im nie uwierzyłeś? – jedna z jego brwi uniosła się w
geście powątpiewania.
- Miałeś nie wracać! –
Misza podniósł się z podłogi, czując się z każdą chwilą coraz bardziej
roztrzęsiony. Seryĭ wystraszyła się i uciekła do sypialni. – Nie chcę cię tu,
wynoś się!
Blondyn
siedzący w fotelu roześmiał się nisko, łącząc ze sobą opuszki palców. Widać
sytuacja wyraźnie go bawiła. Zrzucił długie, nieco rozwichrzone włosy z
ramienia, po czym wstał, poprawiając marynarkę na piersi.
- Nie zrozum mnie źle, Misza – wymruczał
niemal czule, podchodząc do chłopaka, by zatrzymać się tuż przed nim, na
wyciągnięcie ręki. – Cokolwiek inni będą ci mówić, ja już zawsze będę obok.
Zawsze, do samego końca. I już nigdy się ode mnie nie uwolnisz.
Dragovich patrzył na niego z lękiem,
milcząc przez długą chwilę odmierzaną jedynie jego przyspieszonym, urywanym
oddechem. Jego dłonie, wilgotne od potu zaciskały się w pięści i
rozprostowywały raz za razem, zupełnie wbrew woli chłopaka.
- Nie możesz – powiedział w końcu cicho,
wpatrując się w te stalowe tęczówki, które tak cholernie dobrze znał. – Nie
możesz zostać. Ty nie istniejesz.
- I tu się mylisz – odparł Anders, kładąc
swoją dużą, silną dłoń na jego policzku. – Istnieję w twoim umyśle. I to
wystarczy. Poza tym… przecież nie mogę cię zostawić. Jesteśmy przyjaciółmi,
pamiętasz? Najlepszymi. Nikt nie zna cię lepiej, niż ja – ujął jego podbródek i
uniósł twarz, patrząc na niego z góry. – Nie musisz się mnie bać. Po prostu
mnie zaakceptuj – wymruczał, odsuwając się i znów wracając na fotel.
Misza
patrzył za nim, nie wiedząc, co zrobić.
- Nie chcę cię tu – zaprotestował cicho. –
Zostaw mnie wreszcie!
- Nadal nie rozumiesz – westchnął mężczyzna,
pocierając opuszkami pokryty kilkudniowym zarostem podbródek. – Nie możesz uwolnić
się od własnego umysłu.
Ciemnowłosy zatrząsł się i objął ramiona
smukłymi dłońmi. To wszystko stanowczo go przerastało. Nie chciał znowu
przechodzić tego na nowo. Skulił się pod drzwiami i najzwyczajniej w świecie
pozwolił, by łzy wymknęły się spod jego powiek. Nie miał siły znów borykać się
z leczeniem. Nie chciał tego. Nie chciał po raz kolejny stracić pół roku życia
na walkę z własnym umysłem. Bo tym właśnie był Anders. Wyimaginowanym obrazem,
przyjacielem, którego Misza potrzebował cztery lata temu, a którego nie dało mu
prawdziwe życie. I tym sposobem blondyn zagościł w rzeczywistości chłopaka. Na
tyle mocno, że po półtora roku wolności, znów wrócił. Jednak teraz Dragovich
nie wiedział, czy znów zgłosi się do specjalisty. Nie wiedział, czy podoła temu
po raz drugi, w dodatku znów samotnie. I czy tym razem Anders odejdzie tak, jak
wcześniej.
Jedyne, co mu teraz pozostało, to stawić
czoła swojemu koszmarowi po raz kolejny i mieć nadzieję, że i tym razem z nim
wygra. Wziął głęboki oddech i podniósł załzawione spojrzenie na siedzącego w
fotelu mężczyznę, który nie odrywał od niego wzroku.
-
Spokojnie – wymruczał blondyn, uśmiechając się kątem ust. – Wszystko będzie
dobrze.
***
[Notka wyszła krótsza, niż planowałam, ale zawsze tak się dzieje. W każdym razie, mam nadzieję, że się mój wywłok twórczy spodoba. Ach, no i poznajcie Andersa! :D]
[Ah, ten Misza to ma więcej problemów niż mogłoby się wydawać! A Andresa pokochałam od razu. Coś czuję, że niezły z niego buddy będzie ^^ Piękna notka :)]
OdpowiedzUsuń[Szczerze powiedziawszy jeszcze nie wiem, jaki Anders będzie tak do końca, ale... też go kocham. xD I dziękuję za pochwałę notki! :D]
Usuń