Sawn Red
18.07.90
student, pasjonat, wygnaniec
Czułeś to? Gwiżdżącą pustkę gdzieś między trzecim i czwartym żebrem? Tak wielką, żebyś na siłę pragnął zapełnić ją byle gównem? Zgubił się, specjalnie. Głęboko pod pazuchą schował całe swoje czarno-białe ja, zastępując je kolorową maską, wytrwale kopiąc własny grób, a kiedy już niemal zapomniał kim jest, wrócił znów, na zupełnie nowe śmieci.
Na świat przyszedł w słonecznym Miami, by niedługo później wraz z rodzicami wyemigrować do Finlandii. Tam właśnie, postawił pierwsze kroki, pierwszy raz skopał kilka tyłków, pierwszy raz nazwany został degeneratem, co zresztą ciągnęło się za nim przez całą jego karierę w tym kraju. Gitarę dostał w wieku dwunastu lat, kiedy to ojciec postanowił zainwestować jakoś niespożytkowane pokłady agresji. Udało się, w pewnym stopniu, chociaż pan Red wciąż regularnie wdawał się w bójki. W wieku lat siedemnastu przyjęli go do lokalnego zespołu, gdzie doceniony został jego talent muzyczny, cóż z tego, skoro piękny debiut brutalnie zakończył wyrok skazujący? Pobity na kwaśne jabłko nauczyciel, zlitował się nad osiemnastoletnim niemalże chłopakiem i poszedł na ugodę (nie zaskarżając chłopaka), warunkiem było usunięcie Red’a z miasta, z kraju, najlepiej w ogóle byłoby wysłać go w kosmos, tak by więcej nie pokazywał się nieszczęsnemu historykowi na oczy. Tak też się stało, klamka zapadła, głowa została ścięta. Ostatecznie wrócił do miasta, gdzie wszystko się zaczęło.
Permanentny bug – to określenie najbardziej do niego pasujące. Mówi się, że jego poczucie humoru, już w pierwszych latach życia popełniło seppuku, to nie prawda. Mimo wypełniającej go od cebulek włosów po koniuszki palców pustki, zmieszanej z doświadczeniem, potrafi zdobyć się na jakiś sarkastyczny żart, mało tego, żartuje czasami więcej niż by sobie tego życzył, wynika to często z potoku słów, którymi zalewani są jego rozmówcy kiedy to akurat jest na haju, albo kiedy udaje, że jest – bo tak jest fajnie. Niestety elokwencja również wtedy nie odstępuje go na krok.; Taki sobie, ot błąd oprogramowania, od zawsze sprzeciwiając się systemowi, niestrudzenie tłocząc truciznę we własne żyły. Czas wypełnia sobie również poszukując sensu istnienia, bynajmniej chodzi tutaj tylko o jego istnienie. Mając dość własnego spojrzenia, wciąż i wciąż pytającego „po co”, sięgnął po książki Zen, mając nadzieję, że te właśnie do czegoś go doprowadzą, mimo, że buddystą nie jest i nigdy nie był. Nie wierzy ani w Boga, ani w telewizję.
Jeśli ulegniesz pierwszemu wrażeniu, zobaczysz jedynie powierzchowny zarys postaci. Pojedyncze, rzadko przemyślane słowa. Sto siedemdziesiąt pięć centymetrów, poszatkowaną piegami twarz i dwoje okrągłych oczu, z delikatną kocią heterochromią. Do tego para dłoni, swoisty układ kości, okolony jasną skórą, stworzony do trzymania gitary.; Jakimś cudem został dumnym studentem architektury, sam wciąż nie wie jak do tego doszło.
***
[Witam, chętna jestem jak najbardziej na wszystko i proszę o wyrozumiałość co do karty postaci, zrobiłam co w mojej mocy.]
[Witam! Zaczyna mnie denerwować zajebistość co raz to nowych kart postaci. Nie można jednak trochę zejść z tym poziomem? Bo niedługo naprawdę wpadnę w kompleksy i się usunę ze wszystkich grupowców xD]
OdpowiedzUsuń[Dostaniesz wpierdol (wybaczcie wulgaryzm)!]
Usuń[Jako, że miłe i dobrze wychowane z nas dzieci, przyleźliśmy się (ja, czytaj "pan Henio" i on, czytaj Lucas) przywitać ^^ Karta całkiem udana, choć krótka, za to do zdjęcia nie mam zastrzeżeń. Witam więc i miłej zabawy życzę ;)]
OdpowiedzUsuń[Raz mi się postać udała to sobie wymyśliłam Lucasa i Lucyfer poszedł na odstawkę... A teraz, może jakiś pomysł na wącisz?]
OdpowiedzUsuń[Może i by była, gdyby jej tylko nie mówić, o czym jej jedyna, niepierworodna tak się rozpisuje ;P Na wątek jestem chętna, ale jeśli chciałabyś jakiś pomysł, to niestety chyba nie wymyślę teraz nic w miarę ciekawego.]
OdpowiedzUsuń[Witam więc nową postać i oczywiście, chcę wątek. Bardzo chcę. Bardzo bardzo.]
OdpowiedzUsuń[No właśnie ja też powiązania nie widzę, biedny mój chłopak, z nikim chyba nie znajdzie wspólnego zajęcia... :(]
OdpowiedzUsuń[W sumie to pewnie ten diler ich obu będzie zaopatrywał, więc niech będzie. Coś się wyskrobie]
OdpowiedzUsuńNa całej Florydzie hotele Sandersów były cholernie znane. Jasne, Hilton to nie był, jednak z tego powodu można było się raczej cieszyć niż płakać. Jednakże, za Hiltonami, stał właśnie on i jego ojciec – czyli rodzinna firma. Słodko. On sam stacjonował w Miami, dochodząc do wniosku, że tutaj jego życie towarzyskie nabierze rozpędu, tutaj zacznie żyć. I miał rację. Żył pełnią sił, nie marnując się nigdzie. Robił co chciał, gdzie chciał, z kim chciał. O przekrętach w swoich hotelach wiedział, ale czy to coś złego? Póki sam miał z nich zyski, mogły sobie istnieć. Co innego, gdy ktoś próbuje zrobić z niego idiotę. Wtedy interes nie kończy się za ciekawie, a Sanders gra poczciwego obywatela, który nie może pozwolić by prano brudy w logańskich willach! Gdzie tam.
Tego dnia, ubrany w ciemny garnitur, bez pukania wszedł do pokoju na trzecim piętrze, oznaczonego „nie wchodzić”. Cóż, on mógł. On zawsze mógł. Szczególnie do tego pokoju. W ustach, trzymając cienką fajkę, przestąpił próg, zastając dwóch mężczyzn w jednoznacznej sytuacji. O tak, tu nie było mowy o dwuznacznościach. Chyba, że w tych małych woreczkach była mąka i ziółka na herbatę. Wtedy Logan się mylił.
Zagwizdał cicho pod nosem, rozsiadając się wygodnie na fotelu obok. Ktoś inny mógłby się zmieszać, że jakiś klient jego hotelu widzi go w sytuacji, gdzie jak gdyby nigdy nic wymienia uśmiechy z dilerem, ale Logana? Nie, to nie byłby już on. Tu liczył się Sanders, nikt inny. Megalomania i narcyzm w tych czasach chyba zbytnio się rozwinęły, rzec muszę.
[Nie ma sprawy.]
OdpowiedzUsuńDzień był paskudny i to, że akurat miałem wolne wcale tego nie zmieniało. Mały dostał kolki, więc karmienie go przypominało trochę grę w bilard - próbujesz trafić, ale niemalże nigdy ci się nie udaje i całe to gówno rozsypuje się po stole. Wobec czego humor miałem, jak łatwo można się domyślić, przesłodki i wobec tego udało mi się wypić z rana trzy puszki piwa - dodajmy, że ciepłego, bo lodówka wysiadła - i dopiero wtedy zacząłem kombinować, jak sobie dzień ułożyć. Miałem mało możliwości, ponieważ dzieciaki są raczej niezbyt mobilne, a opiekunka akurat dzisiaj miała wolne, więc dla odmiany postanowiłem siąść i sobie poczytać.
Kłopot w tym, że postanowić sobie mogłem, gorzej z wykonaniem, bo po pięciu minutach ktoś zaczął entuzjastycznie dobijać się do drzwi wejściowych, co sprawiło, że młody przypomniał sobie o kolce i rozwył się jak syrena. Rzuciłem jedno czy dwa słowa niezbyt cenzuralne i otworzyłem drzwi z zapłakanym niemowlakiem obśliniającym mi kołnierz.
-W zasadzie, zawdzięczasz je mnie - powiedział, przewracając oczami. Zaciągnął się mocniej papierosowym dymem, po czym spojrzał na chłopaka, który właśnie zabierał się do 'roboty'. Cóż, gdyby Logan nie był tak łaskawy, pan diler nie miałby miejsca dla siebie w jego hotelu, a i kupujący wkopałby się nieźle, przychodząc tutaj, tylko po to, żeby się naćpać.
OdpowiedzUsuńSanders po chwili zwrócił się jednak do dilera, który już z wewnętrznej kieszeni wyciągał towar, zdecydowanie dla niego.
-Tym razem mam coś specjalnego - powiedział, wyciągając w jego stronę dłoń z prochami. Logan złapał je i wsunął do kieszeni spodni. Nie płacił. Nie musiał. Robił wystarczająco dużo poza tym, żeby prochy mieć za darmo. Póki co wszystko rozgrywało się znakomicie, tak jak zresztą za każdym razem, gdy tutaj przychodził. Tylko czemu oprócz nich dwóch był jeszcze jakiś dzieciak?
Tu akurat się mogli dogadać. Forsy miał jak lodu, ale nikt nie powiedział, że bez niej nie byłby nadal sobą. To sprawa rodziny, tego gdzie i kto nas spłodzi. Logan miał szczęście. W jakimś tam stopniu rzecz jasna, bo z drugiej, było do kitu. On sam nie przywiązywał wagi do tego w jakiej klasie społecznej kto stoi. To jak się ubierał, co miał, jak drogie auta kupował wywodziły się z tego, że po prostu mógł. Tyle. Żadnej większej filozofii. Duszy nie miał. Chyba, że diabła. Wtedy można byłoby spekulować nad jego cholernie dziwnym czerepem, co to nikt nie wie, co w nim siedzi.
OdpowiedzUsuń-Tony, czy twój gość naprawdę nie wie, że w ciągu kilku sekund może wylądować dzięki mnie... w zasadzie wszędzie? - zapytał z delikatnym przekąsem. W zasadzie naprawdę mógł wylądować wszędzie. W więzieniu, na Hawajach czy w łóżku pod jakimś olbrzymem. Logan mógł wszystko. W tym mieście, z tym nazwiskiem. Zdecydowanie nic mu nie brakowało.
Oczywiście, zupełnie zapomniałem o tym ustrojstwie. Nie jestem wielkim fanem telewizji, ale pracuję, jakby nie patrzeć, fizycznie, a po całym dniu takiego zapierdolu człowiek z jakiegoś powodu chce odpocząć przy czymś lekkim.
OdpowiedzUsuń- Proszę wejść - powiedziałem do tego dzieciaka od kablówki i odsunąłem się, aby zrobić mu przejście. Tony nadal darł się niczym syrena strażacka, przytuliłem go więc do torsu i poklepałem dwoma palcami po plecach.
- No ciii, młody. Nic się nie stało.
Chyba nie uwierzył, bo nadal wrzeszczał, chociaż z mniejszym entuzjazmem. Ech, cudownie, naprawdę cudownie...
[Ten rów brzmi całkiem obiecująco ^^ Trafiłaś na zwolenniczkę dziwnych wątków, niestety. O. Mogą wleźć pod jedno drzewo podczas ulewy na jakimś wypadzie za miasto. Nic bardziej nie zbliża, jak rzęsisty deszcz.]
OdpowiedzUsuń- Masz rację, nie znasz się na dzieciach - opowiedziałem po prostu. Na kolkę bynajmniej żadne smoczki nie pomogą. - W salonie, zielone drzwi po prawej.
OdpowiedzUsuńSam poszedłem do kuchni, może małego od kolki odciągnie żarełko. Co prawda jest prawdopodobieństwo, że wobec tego tamten dzieciak spróbuje mnie okraść, ale, bądźmy szczerzy, wyglądałem na kogoś, kogo nie należy okradać. Nawet, gdy akurat robiłem mleko z proszku.
Zgodnie z moim przewidywaniem, gdy Tony dostał butelkę w pysk, przestał się drzeć, dzięki wszystkim bogom istniejącym i nieistniejącym. Wróciłem z nim do salonu. Na mechanice się nie znałem, więc miałem nadzieję, że ten typek nic nie popsuje.
[Pewnie, że chęci są! Gorzej z pomysłami .__.]
OdpowiedzUsuń[O rzesz, przepraszam! Musiałam Cię przeoczyć - nie specjalnie. Jakby się to jeszcze kiedyś powtórzyło, to się upominaj (chociaż postaram się dokładnie sprawdzać, komu odpisałam) :) ]
OdpowiedzUsuńLucas też lubił deszcz, choć ograniczało się to do oglądana wielkich, chłodnych kropel zza okna, w ciepłym mieszkaniu, z kubkiem kawy. Moknąć to już zupełnie co innego.
Kiery wybierał się za miasto, by wygrzać się w słoneczku i poczytać jakąś dobrą książkę nie miał pojęcia, że będzie lać. Zupełnie zaskoczony tą ulewą maszerował przez wysoką trawę, klnąc pod nosem. Rzadko przeklinał, bo uważał to za ograniczenie umysłowe - skoro ludzie nie umieli obyć się bez przekleństw, to pojęcie synonimu musiało być im obce, co z kolei świadczyło o tym, że nie byli zbyt inteligentni.
Niestety było strasznie ślisko, a jego buty nie były przystosowane do spartańskich warunków. Poślizgnął się więc i z wrzaskiem zjechał z górki, wprost na leżącego na dole chłopaka.
- Kurwa mać - krzyknął, na próżno starając się podnieść na nogi. Wciąż się jednak przewracał. W końcu wyrżnął prosto na bruneta.
- Strasznie przepraszam. Wcale nie chciałem na Tobie lądować, ale jest tu tak cholernie ślisko...
Znów spróbował się podnieść, ale skończyło się to identycznie.
[O, to dobre jest!]
OdpowiedzUsuńFuck. Jedno słowo, a potrafi opisać całą sytuację. Kiedy Chester obudził się rano, a raczej został obudzony przez to wycie przeraźliwe, ledwo wiedział co się dzieje. Okazało się, że jego kot, Król Julian, jest chory. Pojęcia nie miał co mu było, ale wyglądało jakby cierpiał. Ches nienawidził kiedy ktoś cierpiał. Szczególnie gdy ktoś był mały, puchaty i był jego. W końcu Król Julian był jego najbliższą rodziną i nie było mowy o żadnych najbliższych pogrzebach. Trzeba było jechać do weterynarza. Ubrał się szybciej niż kiedykolwiek, wsadził kota do jego nosidełka, a potem ruszył samochodem do najbliższego ośrodka, gdzie mogą pomóc jego pupilowi. W poczekalni ludzi było od cholery. Jakby wszystkim nagle zwierzęta pochorowały, psia mać. Co to już nie ma w Miami innych weterynarzy? Usiadł na ostatnim wolnym krześle i zaczął nerwowo stąpać z nogi na nogę. No pięknie, zanim ktoś go tu obsłuży to on sam szybciej zdechnie.
On nawet nie zwrócił uwagi na 'język' w jakim zaczął się do niego odzywać chłopak obok. Był tak zestresowany chorobą Króla Juliana, że jak idiota odpowiedział:
OdpowiedzUsuń-Nic się nie stało.
Co go tam obchodziło, że był to koci język! Póki się dogadywali, mogliby i milczeć. Dopiero po chwili skojarzył, co się właściwie stało i spojrzał na młodego mężczyznę siedzącego obok niego. Uśmiechnął się kącikiem ust, po czym znów przeniósł wzrok na kota. Kurde, naprawdę dawno tak się nie bał o członka swojej rodziny. I co on teraz zrobi? Nie no, zabije się. Zabije się, jak temu kot będzie coś poważnego. Był blady jak ściana (Chester znaczy się, nie kot) i wyglądał, jakby to on był chory, a nie pupil.
Był dziwny. Właściwie to bardzo. Wyglądał tak szczęśliwe, jakby ujarał się kompletnie jakimś tanim ziołem około pół godziny temu i przechodził właśnie najlepszą fazę. Na sali chyba nie było żadnego lekarza, z czego Lucas bardzo się ucieszył. Lubił takich ludzi. Nie przejmowali się zdaniem innych, cieszyli z tego, co ich zadaniem było zabawne, pieprzyli bez gumek, wrzeszcząc przy tym "SPAAARTAAAA!", jakby miało to ze sobą cokolwiek wspólnego i urządzali bitwy w błocie, jako broni używając tego, co aktualnie znajdowało się pod ręką.
OdpowiedzUsuń- Jak zgodzisz się an toffi w środku, to mogą być naleśniki - powiedział, a jego brudne od błota dłonie wylądowały na w miarę czystych policzkach chłopaka. W drodze odwetu, a co.
Spojrzał na niego przepraszająco, jakby musiał go przepraszać za to jaki szit z niego dzisiaj. No, ale w tym momencie nie myślał, więc co mu tam.
OdpowiedzUsuń-Ze mną średnio, gorzej z Królem Julianem - mruknął, przypatrując się kotu. W końcu jednak przeniósł wzrok na faceta obok. - Jestem Chester i jeśli ta cholera kolejka zaraz się nie ruszy to zrobię z tego miejsca takie pole bitwy, że... - Już nawet porządnego porównania znaleźć nie mógł! Tylko warknął sobie cicho, po czym wziął głębszy oddech.
Chester był zdesperowany! Był na tyle zdesperowany, że pomysł Sawn'a wydał mu się nagle cholernie genialny! Nie pozostało mu nic innego jak tylko go wykorzystać. Dlatego, kiedy otworzyły się drzwi do gabinetu i jakiś dziadek wstał z klatką, w której trzymał papugę, Chester odchrząknął, po czym zaczął swoją przemowę, słowo w słowo, cytując chłopaka. Na początku patrzyli na niego dziwnie, a potem jakaś babcia powiedziała, że zachowuje się słodko, tak dbając o pupila. I wszedł. Wszedł! Losie, no normalnie uwierzyć w to nie mógł! Weterynarz spojrzał na kota i w zasadzie już wiedział, co mu jest, chociaż Ches pojęcia nie miał co oznaczała ta długa nazwa. Kot dostał zastrzyk i było po krzyku. Od razu wyglądał lepiej. A Chester? Ochłonął! I prawie rzucił się na szyję weterynarzowi. Wyszedł z gabinetu rozpromieniony.
OdpowiedzUsuń-Wiszę Ci porządnego browara - powiedział do Sawn'a, uśmiechając się szeroko. Okej, teraz już chyba wyglądał jak człowiek.
[Ano witam. A Gabryś założył taki zwykły klub, gdzie to ludzie wpadają, aby najebać się w cztery dupy, kogoś wyrwać i ewentualnie potańczyć ^^]
OdpowiedzUsuńMiał to dobre imię. Zdecydowanie dla kota. Podobało się Chesterowi i aż się uśmiechnął. Nasunął na nos okulary przeciwsłoneczne, które do tej pory spoczywały sobie bezpiecznie na jego głowie, po czym poszerzył uśmiech.
OdpowiedzUsuń-Niech będzie. Spotkajmy się w tej knajpie na rogu trzydziestej i pięćdziesiątej piątej, tak o... dwudziestej pierwszej? - Nie czekając zbytnio na odpowiedź, pomachał mu, bezgłośnie mówiąc "Ciao", po czym wycofał się z pomieszczenia, trzymając Króla Juliana blisko siebie. No, czyli może jednak dzień nie będzie aż taki zły?
[Ułaaa, właśnie robię wielkie oczy do tej karty. Kurde, kurde, kurde. Jest zajebista *.*
OdpowiedzUsuńDobra, skoro już przestałam się ślinić, to nawet mogę troszku pomyśleć (co, uprzedzam, ostatnio nie wychodzi mi zbyt dobrze). Znać panowie mogliby się przez kogoś, na ten przykład jeśli Sawn z kimś mieszka, Dex mógłby się z tą osobą umawiać i teraz jakoś by zerwali. Lub jeśli mieszka sam po prostu mogliby się znać w ten sam sposób tylko przez jakiegoś przyjaciela/przyjaciółkę? Nie, to chyba głupie. Może zastanowię się jeszcze?]
[Ależ nie ma sprawy ;]. To skoro pomysł jest zjadliwy to lecimy z nim, a ta osoba nich będzie kobietką, bo.. bo tak.]
OdpowiedzUsuńWspaniale. Cudownie. Kiciuś zdrowy, a on ma dzień wolny. To się nazywa szczęście. W nieszczęściu znaczy się, bo przecież pół dnia się zamartwiał. No, ale skoro teraz już gra, to Chester mógł przygotować się do wyjścia. Wziął szybki prysznic, nakarmił Króla Juliana, chodząc sobie po mieszkaniu w ręczniku. Zjadł te dzikie kanapki z nutellą, a później umył zęby. W końcu otworzył szafę, zastanawiając się, co mógłby ubrać. Długo mu to nie zajęło, bo w zasadzie co niby poza jeansami mógłby ubrać? Do tego ciemna koszulka i w zasadzie był gotowy. Od niego był to kawałek drogi, więc wybrał się taksówką, co by potem nie musiał cofać się pod bar po samochód, gdyby za dużo wypił.
OdpowiedzUsuńWszedł do baru jakieś pięć minut przed czasem i usadowił się w jednym z wolnych stolików w rogu. Kiedy Sawn się pojawił, Ches wyszczerzył się, jakby właśnie zobaczył Adonisa, a potem wskazał mu szybko miejsce na przeciwko siebie.
-Kot ma się świetnie, dostał jeść i teraz paraduje mi po mieszkaniu - powiedział, wsuwając okulary na głowę.
Gabryś wręcz przeciwnie, nienawidził tych wszystkich migających świateł, ogłuszającej muzyki i rozwrzeszczanego tłumu. Wolał błogi spokój, ciszę i swoje własne cztery ściany. Dlatego najczęściej trzymał się z dala od klubu, w domu zajmując się robotą papierkową, której się podjął już na samym początku. Resztę pozostawił swojemu kuzynowi, dzięki czemu nie musiał często odwiedzać klubu. Ale czasami musiał się tam pojawić, prawda?
OdpowiedzUsuńDo klubu wszedł od zaplecza, otwierając je swoimi kluczami, z którymi nigdy się nie rozstawał. Kurtkę odwiesił na wieszak dla pracowników, po czym przeszedł wąskim korytarzem w stronę baru, mijając dwie roześmiane barmanki, które dzisiaj skończyły swoją zmianę.
-Zastąpię cię, zrób sobie przerwę - powiedział do jednego z barmanów, który miał spędzić tutaj całą noc, delikatnie klepiąc go po plecach.- Podać coś jeszcze? - pytanie skierował do najbliżej siedzącego chłopaka, którego szklanka była już pusta.
Chester sięgnął po drugą taką "ulotkę", co by mógł sobie wybrać jakiś trunek, który nie smakowałby jak kocie szczyny (nie żeby miał jakieś doświadczenie z tego typu substancjami). W końcu zdecydował się postawić na najzwyczajniejszy bourbon i kiedy podeszła do ich stolika skąpo ubrana kelnerka, zamówił go. Poczekał aż chłopak również zamówi alkohol, a kiedy kobieta opuściła ich stolik, odpowiedział na jego pytanie.
OdpowiedzUsuń-Jestem lekarzem, właśnie kończę wyrabiać specjalizację z onkologii - powiedział, przesuwając palcami po kancie okrągłego stolika. - A ty?
Rzeczywiście. Życie innych było w jego rękach i chyba dlatego wybrał ten zawód. Lubił pomagać. Z drugiej strony codziennie miał niezłego pietra, że zrobi coś źle. Na razie jednak było dobrze. Czasami jednak przychodziły dni, kiedy chodził cały załamany. Kiedy jego pacjenci umierali musiał się z tym pogodzić, przekazać wieści rodzinie, lub jeszcze gorzej siedzieć przy tej osobie, jeżeli takowej nie miała.
OdpowiedzUsuń-Mama w zasadzie chyba za bardzo za mną nie przepada - powiedział z delikatnym uśmiechem. Chociaż pewnie byłaby z niego dumna, gdyby dowiedziała się, co studiował.
-Architektura? - powtórzył po nim, gwiżdżąc cicho. - Ja to kreski prostej nie potrafię narysować, a co dopiero coś zaprojektować...
Gdyby ktokolwiek zwrócił się do niego per pan, chyba zatłukłby na miejscu. Rozumiał jak tak zwracały się do niego obce dzieci na przykład, ale kiedy w taki sposób zwracały się do niego osoby w zbliżonym do niego wieku, miał ochotę coś powiedzieć. No bo ile on miał lat? Pięćdziesiąt? Nie, no właśnie. Zaledwie dwadzieścia pięć.
OdpowiedzUsuń-Jacka Danielsa, ewentualnie Red Label. Chyba, że nie chcesz whisky, wtedy mogę zaproponować burbon lub rum - odpowiedział po chwili namysłu, a jego usta ułożyły się w delikatnym uśmiechu.
Wieczorek niewątpliwie był przyjemny i ktoś tak niewrażliwy na piękno natury jak Dexter rzekłby, jakże poetycznie, że był całkiem całkiem. Miło, że było chłodno, bo przynajmniej dopiero wracając styranym po pracy, nie musiał jeszcze znosić męczących temperatur. Tak też właśnie rozmyślając sobie nad tymi bzdetami, przyuważył gdzieś niedaleko znajomego Cynthii - swojej ex. Czemu ex, a nie aktualnej? Cóż byli różni. Bardzo. Do tego stopnia, że można było to przeskoczyć jedynie za pomocą miłości. Tej, której tam nie było. Z jego strony przynajmniej. To z kolei nie było niczym nowym, bo u niego miłości nigdy nie było. Tak więc nie było co specjalnie się nad tym rozwodzić i czego wspominać.
OdpowiedzUsuń- Masz szczęście, że nie jestem na służbie - rzucił z rozbawieniem jak tylko dotarł już do chłopaka, znacząco zerkając na palonego przez niego blanta. Przywitał go jeszcze szczerym uśmiechem i zaraz się dosiadł. - No dobra, to skoro już zaczynamy od policyjnych tekstów to jeszcze dorzucę, że siedzenie samemu po nocach jest niebezpieczne - stwierdził, poszerzając nieco swój uśmiech, w który zdołało nawet wkraść się ledwie zauważalne zmęczenie.
[Nie mam, nie mam. Jest dobre ;]]
-Mi to nawet lata treningu by nie pomogły. Mogę mieć linijkę, a i tak coś się zawsze spieprzy i robi się krzywa. Pismem uroczym też nie grzeszę. Przynajmniej pasuję na lekarza - powiedział, przywołując do głowy obraz jego recept, które zdecydowanie wyglądają na typowo lekarskie. Cóż, no skądś wziął się ten stereotyp, to na pewno.
OdpowiedzUsuńOn z 'kreskami' wiele wspólnego nie miał. Nie ćpał. A przynajmniej nie często. Czasami na imprezie zapalił blanta, ale to naprawdę okazyjnie. Nigdy go do tego nie ciągnęło i wątpił, by kiedykolwiek zaczęło.
Spojrzał na trunek stojący przed nim. Zakołysał szklanką, tak że alkohol obił się o ścianki, po czym przyłożył go do ust i opróżnił jednym sporym haustem.
Odpowiedział chłopakowi wesołym śmiechem, przyglądając się przez krótką chwilę wręczonemu mu sk®ętowi. W końcu pokręcił przecząco głową. Wyrzekł się ich wstępując do policji i czy tego chciał czy nie, musiał trzymać się panujących tam zasad. W końcu to na pracy zależało mu najbardziej. Bardziej od chwili przyjemnej rozrywki i relaksu.
OdpowiedzUsuń- Nie dzięki - odparł, oddając blanta Redowi. - Wiesz, testy narkotykowe mają to do siebie, że zawsze są robione z zaskoczenia. Z moim szczęściem, gdybym zapalił, mielibyśmy taki jutro - stwierdził, lekko się do niego uśmiechając. Cóż, było już późno, a takie sprawdzanie z reguły odbywało się z samego rana co by można było przyłapać co poniektórych zanim wszystko zostanie wydalone z organizmu. Nie mówiąc już o tym, że nawet będąc biernym palaczem można było znaleźć u niego śladowe ilości. Nie na tyle jednak duże, żeby mogły mu jakoś zaszkodzić.
Zaśmiał się krótko na pierwsze stwierdzenie chłopaka i spojrzał na niego z rozbawieniem wymalowanym w oczach.
OdpowiedzUsuń- Powiedziałbym raczej, że normalne życie dorosłej osoby - stwierdził. W końcu trupy były jego pracą, a dorośli głównie pracowali przez cały dzień, żeby wieczorem wrócić do domu i należycie odpocząć. I tak każdego dnia aż do emerytury. - Poza tym ja tam lubię swoją pracę, więc nawet, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, chętnie siedzę w niej dłużej niż muszę - przyznał szczerze, wzruszając jednocześnie lekko ramionami. Zdecydowanie można było zauważyć, że Dexter był jednym z tych z pasją do tego co robił.
[Skoro coś takiego pasuje Ci, żeby zacząć, proszę bardzo, ja chętnie popiszę. xD]
OdpowiedzUsuńMłodym człowiekiem kiedyś tam był, „był” ponieważ lat dwadzieścia osiem to wcale nie tak mało, ale gdy ktoś walił mu prawdopodobnie szczotką w podłoże (dla co niektórych wrażliwców był to sufit) gdy to nie on „zakłócał” ciszy nocną spowodowało, że zatracił całą swoją wyrozumiałość i ruszył szanowne cztery litery. Jemu, osobiście, jeśli ktoś już przyzwoicie rzępolił na tej gitarze, absolutnie to nie przeszkadzało, no bo i dlaczego miało przeszkadzać.
OdpowiedzUsuńPrzeszedł te parę metrów, naciągnął na siebie jakiś podkoszulek, żeby nie paradować po korytarzu w samych spodniach.
Zapukał raz, gra nie ucichła. Załomotał po raz drugi, pełen obaw że kij od szczotki przebije mu jednak cholerną podłogę. Swoją drogą, właściciele mieszkania niżej, byli chyba głusi, że walili właśnie Mattowi w podłogę.
[Przepraszam, że odpis taki marny, średnio miałam pomysł, co napisać.]
I on pojęcia nie miał jak te biedne panie z działu farmacji dawały radę odczytać jego bohomazy. On sam nie był w stanie tego zrobić. Musiał się bardzo starać, żeby dało się w miarę szybko odszyfrować jego pętelki i zawijasy. Kiedy jednak się spieszył, było to niemożliwe. Rzecz jasna, nie dla tych pań (i panów) w aptekach. Mieli jakąś specjalną moc, w to Chester nie wątpił.
OdpowiedzUsuń-Zgadzam się - powiedział, unosząc delikatnie dłoń w górę, by zawołać w ich stronę kelnerkę. Kiedy podeszła, Milton poprosił ją o butelkę Beama, a kiedy już im ją doręczono, wlał go każdemu z nich do szklanek. - Wypijmy za to - dodał, uśmiechając się kącikiem ust. - Za wszystkich, którzy w tych czasach potrafią jeszcze czytać lekarskie bohomazy.
[Wątek chętnie, tylko pomysłów trochę mi brak...]
OdpowiedzUsuńDexter zmierzył krótko wzrokiem chłopaka i cicho zaśmiał się widząc wypisaną na jego twarzy powagę. Czy będzie miał właśnie przeprowadzać inteligentną i poważną dyskusję z kimś kto dopiero co się upalił? Czy to w ogóle było możliwe? Szczerze w to wątpił.
OdpowiedzUsuń- Normalny w tej akurat sytuacji odnosiło się do przeciętnego i statystycznego Smitha - odparł, wzruszając lekko ramionami.
- Ja też, przynajmniej póki zostają w grach na Xboxa.
[to ja sie może ładnie przywitam, bo postać naprawdę zacna i zapytam, czy ochota na wątek z liskiem jest? :3]
OdpowiedzUsuń[Do ciepłych krajów? T_T ja też chcę. co z tego, że już byłam. A masz jakiś pomysł, chociaż punkt zaczepienia? bo ja w ogóle kompletnie nic, z mózgu mam kisielek.]
OdpowiedzUsuń[wiem ._. Większosć moich wątków właśnie na czymś podobnym się opiera, więc chyba nie. Może być coś niezwiązanego z jego kradzieżami? Tylko nie bardzo wiem co xd.]
OdpowiedzUsuń-Zdrowie! - zawtórował mu po chwili z delikatnym uśmiechem, by w końcu wypełnić usta alkoholem i przełknąć go, sprawiając jednocześnie, że jego gardło zapiekło go z lekka. Uroki alkoholu.
OdpowiedzUsuń-O dziwo na razie wszystkie są po pięćdziesiątce. Za to jest jeden niezły lekarz - odparł, nie mogąc pohamować uśmiechu.
[Coś ty, no :D Czym ty się przejmujesz? xd]
Zaśmiał się krótko słysząc określenia dotyczące jego pracy, jednocześnie nie będąc pewnym czy stwierdzenie jakoby rzeczywiście była ciekawa było szczere. Jednak jakkolwiek by nie było chyba nie miał zamiaru się nad tym teraz zastanawiać.
OdpowiedzUsuń- Takie jest życie, Sawn. Nie każdy może robić to co chce - odparł, wzruszając lekko ramionami. Swoją drogą naprawdę było to przykre, że sporo ludzi nie miało nawet jak się odpowiednio wyedukować, żeby móc znaleźć tą wymarzoną pracę. - Coś jednak robić muszą, bo bez kasy się nie da.
[nie no, może być, akurat by pasowało :3]
OdpowiedzUsuń[Tak, tak, długo Cię omijałam, ale w końcu trafiłam. Przepraszam, że dopiero i zrozumiem, jeśli nie zechcesz kontynuować.]
OdpowiedzUsuń„Pana” no tak, bo chłopak wyglądał na wielce wychowane i grzeczne indywiduum, a Matt nie śmiał pomyśleć o tym, że ma te swoje dwadzieścia osiem lat, cały czas przekonany, że życie kończy się po trzydziestce i wtedy „opada, nie staje”.
-Nie mam zamiaru Ci coś wciskać za to baba z dołu wywali mi dziurę w podłodze, jeśli dalej będziesz grał – wypowiedział ze spokojem, a na koniec przewrócił oczami, tak bardzo go to wszystko obchodziło, jak i młodego gitarzystę, który tak oto stał przed nim. – Dlatego w imieniu tej starej baby, jestem zmuszony, by przypomnieć o tym, że jest coś tak bzdurnego i niepotrzebnego, jak cisza nocna. – Zakończył swój monolog, zlustrowaniem sąsiada, od dołu do góry oceniającym spojrzeniem, takie zboczenie zawodowe.