[Nie, żebym nie miała odpowiedniej ilości pomysłów, ale zapałałam taką miłością do Donovana, że chcę się porwać na rozdwojenie jaźni i bilokację :D]
Donovan Rubinstein
(Johnny Depp)
Flying is learning how to throw yourself into the ground and miss.
Imiona: Sylweriusz Donovan
Nazwisko: Rubinstein
Data urodzenia: 22 lipca 1977 (na chwałę PRLu?)
Miejsce urodzenia: Warszawa - Praga Północ - Stara Praga
Miejsce zameldowania/zamieszkania: Miami
Obywatelstwo: polskie, amerykańskie
Stan cywilny: kawaler (niektórzy zaczęli już dodawać, że stary)
Edukacja: Warszawski Uniwersytet Medyczny, później Florida International University
Praca: South Miami Hospital
Orientacja: kobiety, mężczyźni, zwierzęta i meble
Religia: ateista
Są rzeczy gorsze niż śmierć. Spędziłeś kiedyś wieczór ze sprzedawcą polis ubezpieczeniowych?
Dwudziesty drugi lipca to dobry dzień na narodziny takiego lewaka jak Donovan, wszak stanowił najlepszy możliwy prezent dla szanownych państwa rodziców na najważniejsze święto państwowe Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Wspomniani państwo rodzice to Amerykanka Katherine Jones i Polak Artur Rubinstein, bynajmniej nie ten od fortepianu lub chociażby w najmniejszym stopniu z nim spokrewniony. Pani Mama przyjechała z grupą znajomych obejrzeć Polskę wczesnych lat siedemdziesiątych i tak już została, oczarowana urokiem nie tylko Warszawy, ale również Pana Taty. Owoc tego zauroczenia to starszy z dwóch synów - Oktawian James. Cztery lata później pojawił się w pięknej PRL-owskiej rzeczywistości syn kolejny, nasz główny bohater - Sylweriusz Donovan, a jesienią roku następnego pierwsza i ostatnia córka państwa Rubinsteinów - Klara Jennifer. Konia z rzędem temu, kto zgadnie po co i dlaczego akurat tak dobierali pary imion dla swoich dzieci - jedno obciachowe i jedno względnie północnoamerykańskie. Rodzina jest normalna, rodzina żyje ze sobą w zgodzie, kocha się, spotyka w pełnym składzie z okazji każdych świąt, trzyma razem i to jest siła. Brat Donovana mieszka aktualnie w Amsterdamie i pielęgnuje swoje małżeństwo z kumplem z liceum, siostra szaleje po krakowskich salonach i galeriach sztuki, korzystając z artystycznego wykształcenia, niepodważalnego talentu i uroku osobistego. Rodzinnego zresztą uroku osobistego.
Gdybym się urodził przed stu laty w moim grodzie,
U Larischów dla mej lubej rwałbym kwiaty w ich ogrodzie.
Moja żona byłaby starsza córką szewca Kamińskiego,
co wcześniej we Lwowie mieszkał.
Kochałbym ją i pieścił chyba lat dwieście.
Dzieciństwo Donovana upłynęło na łażeniu po drzewach, przeskakiwaniu płotów, podprowadzaniu jabłek z sadów na warszawskich zadupiach, staniu w kolejkach po lody Bambino i wszelkiej beztrosce. W końcu i tak nie był w stanie wytrzymać pięciu minut siedzenia na tyłku, robił co niedzielę turbowiochę w kościele swoimi głupimi pytaniami o wszystko i zamiast się grzecznie uczyć przez całe ranki ze swej zreformowanej pierwszej czytanki, robił wszystko czego nie wolno. Później miał przyjemność nieco zmądrzeć i spoważnieć, ale to prawdopodobnie żadne zbawienne działanie rodzicielskich zabiegów (takich jak kary cielesne i szlaban na Pegasusa), ale zwykła kolej rzeczy. Kiedy Polska świętowała odzyskanie wolności, Donovan uczył się palić papierosy w krzakach, podnosząc sobie przy okazji ciśnienie perspektywą nakrycia przez któregoś z rodziców. Piękne to były czasy, kiedy ani popalanie po kątach przed dwunastolatków ani kara bezpośrednia wymierzona ojcowskim pasem nie były patologią. Dziwną rzeczą jest to, że Donovan nauczył się przez kolejne kilka lat logicznie myśleć, naprawdę dziwne. Ta umiejętność przydała mu się, kiedy bezpośrednio po sobie nastąpiły dwie sceny - sielankowa, rodzinna jazda ekskluzywnym polonezem przez Wisłostradę oraz niespodziewana pobudka w którymś z warszawskich szpitali. A tak konkretnie to przydała się nieco później, kiedy pan doktor postawił przed nim, był w końcu już niemalże dorosłym niemalże siedemnastolatkiem, dwie opcje - albo będzie srał ogniem piekielnym, żeby po paru ładnych latach rehabilitacji (przypomnijmy, mamy Polskę wczesnych lat dziewięćdziesiątych na tapecie) może przejdzie samodzielnie z jednego końca pokoju na drugi albo przez jakiś czas będzie się czuł dziwnie niekompletny, ale w końcu jednak się przyzwyczai do życia bez nogi i heja w świat, hulaj dusza, piekła nie ma. Donovan wybrał opcję numer dwa, nie dając się przekonać rodzicielskim jękom i błaganiom. Jakoś nie widział siebie rzucającego wszystkie plany i ambicje (które w magiczny sposób pojawiły się, kiedy z fazy palenia papierosów po krzakach przeszedł w fazę mniej więcej ogarniętego nastolatka) dla średnio realnej idei ponownego używania własnej lewej kostki i równie lewego kolana w perspektywie kilku do kilkunastu lat. Jako że incydent miał miejsce w maju, nie zawalił nawet roku w liceum, a że był jeszcze za młody na głębokie przemyślenia o życiu, śmierci i innych tego typu, ogarnął się w tempie ekspresowym. Jak dobrze czasami być idiotą, który nie zauważa wielu rzeczy, zostało mu to po dziś dzień. A dowodem pozostania w fazie przyjemnego pomyleńca jest fakt, że nie zastanawia się dniami i nocami nad możliwościami współczesnej medycyny, która jego problem sprzed dwudziestu lat rozwiązałaby kilkumiesięczną rehabilitacją, ale za to dostrzega znakomite pozytywy swojej ówczesnej decyzji - samo jego kolano z mikroprocesorem i innymi bajerami jest warte tyle, co dwa dobre samochody! Po liceum wylądował na medycynie, chociaż zawodziły ciotki i płakały babcie, że gdzie on tam, co, jak, dlaczego, przecież lepiej siedzieć cale życie na rencie, no a jakże. Przez trzy lata studiów trzymał się dalej ze swoją dziewczyną z liceum, która chwilę po czwartej rocznicy ich wstąpienia w nieformalny związek i pierwszej rocznicy zaręczyn, powiedziała mu tonem pełnym miłości i oddania, że mama jej kazała być miła dla starszych, upośledzonych i kalek, ale ona nie wie, czy przypadkiem nie za bardzo wczuła się w rolę, więc co on o tym sądzi. On sądził, że spierdalaj. W ten oto sposób Donovan odbył swój pierwszy i ostatni poważny związek, i został mizoginistą, który traktuje kobiety jako tymczasowe pokrowce na kutasa. Spakował walizki, popłakał trochę w samolocie do Stanów i znów żył szczęśliwy, tym razem już w Miami. Tam skończył grzecznie studia i kształcił się dalej w świętym spokoju i zgodnie z zasadami feng shui, a specjalizację wybrał, bo wiedział, że praktyki będzie odbywał w innym szpitalu niż jeden koleś z jego roku, który działał mu na uzębienie jak nikt inny na świecie. A poza tym to takie zabawne, że akurat on będzie składał kości ofiar wszelkich przykrych zdarzeń zazwyczaj drogowych. Ważnym wydarzeniem w jego życiu powinien być moment, kiedy jego ojciec jednak zdecydował się mu powiedzieć o tym, że to właśnie on sam, Artur Rubinstein, syn Włodzimierza i Janiny, spowodował pamiętny wypadek. Ale... nie był. Nie był, bo Donovana ciężko było określić intelektualnym dzieckiem wojny i okopów, domyślił się tego naście lat wcześniej, obserwując zachowanie ojca. I nigdy nie miał do niego szczególnych pretensji, bo i cóż by mu to mogło dać. Sam wybrał, heloł.
Mieszkalibyśmy na Sachsenbergu, w kamienicy Żyda Kohna,
najpiękniejszą z wszystkich cieszyńską perłą byłaby ona.
Mówiąc - mieszałaby czeski i polski, szprechałaby czasem,
a śmiech by miała boski. Raz na sto lat cud by się dokonał,
cud się dokonał.
Donovan to spokojny człowiek, bardzo spokojny, opanowany, cierpliwy i wytrwały. Ale wkurwianie go nie jest szczególnie polecanym zabiegiem, bo wściekły wyrywa wszystkim chętnym do dyskusji nogi z dupy razem z kręgosłupem i czaszką, a już po dokonaniu tego czynu wysysa szpik kostny. Nie ma zbytniej tendencji do emocjonowania się wszystkim, co się tylko nawinie, nie przepada za ogromnymi tłumami i należy do tego typu mężczyzn, którym wybacza się wszystko, bo mają taką twarz, jaką mają. Donovan umie skorzystać ze swojego wrodzonego uroku i okręcić sobie wokół palca kogo tylko zechce, jednak nie eksploatuje tej umiejętności bez przerwy. Zdaje sobie sprawę, że bywa chamem i nie nazywa tego byciem szczerym, tak w ramach szczerości z samym sobą. Bo on generalnie lubi być w zgodzie ze sobą, nie robić nic wbrew sobie i nie szukać dziury w całym. Ciężko mu przychodzi przyznanie się do winy, podobnie jak dyskusja z idiotami. Zły to gość co złe wieści niesie, jak mawiał Grima o Gandalfie - doktor (już od roku doktor, prawdziwy doktor z doktoratem!) Rubinstein nadaje się do przekazywania złych wieści, robi to jakoś tak naturalnie i po ludzku, że wszystkim mimo treści wieści nie jest aż tak beznadziejnie, jakby było, gdyby ta była przekazana w inny sposób. Nie jemu oceniać czy to wada czy zaleta. Chociaż ma w sobie coś z hejtera, generalnie jest pozytywnym człowiekiem, towarzyskim kiedy trzeba, zazwyczaj rozsądnym, zawsze racjonalnym. Donovan żyje dobrze z samym sobą i nie zamierza tego zmieniać. Jako że nie wychodzi mu na zdrowie nadmiar nudy, pracuje na półtora etatu i wpada do domu tylko po to, żeby się przespać, a jeśli nie pracuje, to pewnie robi bica.
Gdybym sto lat temu się narodził, byłby ze mnie introligator
U Prochazki bym robił po dwanaście godzin i siedem złotych brał za to.
Miałbym śliczną żonę i już trzecie dziecię,
U Prochazki bym robił po dwanaście godzin i siedem złotych brał za to.
Miałbym śliczną żonę i już trzecie dziecię,
w zdrowiu żył trzydzieści lat na tym świecie
I całe długie życie przede mną, całe piękne dwudzieste stulecie.
Może i dobrze, że człowiek nie wie, co go czeka.
Ciekawostki i inne informacje dodatkowe/nieistotne?
- raz w roku bierze miesiąc urlopu i wyrusza na górską wyprawę z paroma innymi miłośnikami wszelkich wędrówek po Tarach, Alpach, Andach czy Górach Skalistych
- miał przyjemność utknąć na dwa tygodnie na lotnisku w Astanie po jednej z wyżej wspomnianych wypraw, ale mimo wszystko góry Ałtaj wspomina bardzo miło
- ma całkowicie nieidentyfikowalny akcent lub nie ma go wcale, wasz wybór
- namiętnie słucha skandynawskiego metalu i zardzewiałego polskiego rocka z klimacie Perfectu czy Budki Suflera
- niczym Joker ma osobną historię dla każdego, kto zapyta o jego nogę, a raczej jej brak i każdą opowiada równie przekonująco (no, dobra, parę razy fantazja poniosła go tak bardzo, że ze śmiechu dusił się własnym gardłem)
- po mieście jeździ rowerem, bo należy do tych kierowców, których poniżej 60 km/h krew zalewa, więc woli unikać miejskiej jazdy
- miał spokojnie studiować fizykę, na medycynę poszedł zupełnie bez powołania, żeby przekonać ojca, że nie zniszczył mu życia, kariery i dzieciństwa, na szczęście złapał lekarskiego bakcyla pod koniec studiów
- pali okazjonalnie dla zdrowia
- inni mają Biblię, on ma trylogię Władcy Pierścieni
- miał kiedyś atak wegetarianizmu, wytrzymał trzy dni i tak zakończyła się bezpowrotnie jego przygoda z byciem roślinożercą
- prawdopodobnie ma 309809029 dzieci, o których nie wie, bo podczas imprez (nie takich znów częstych i regularnych) robi się z niego straszny pies na baby
- raz na jakiś czas miewa swoje Dni Au Naturel, kiedy wyrusza z domu w mniej więcej takim stanie, w jakim wstał z łóżka czyli okulary zamiast soczewek, powyciągany t-shirt, byle jakie dżinsy, związane włosy żeby ukryć brak poświęconej im o poranku uwagi i inne atrybuty człowieka, któremu nie chciało się nic ze sobą robić, ale i tak jest uroczy, jak zwykle
- nie umie gotować i żyje dzięki istnieniu mikrofalówki, ale za to robi genialną kawę
- nie może usiedzieć na tyłku podczas podróży ekspresem z Warszawy do Krakowa, co daje jakieś trzy godziny, ale nie ma żadnego problemu z długimi podróżami koleją, na co dowodem jest przejazd dla samego faktu z Moskwy do Władywostoku
- pięć raz w tygodniu jest na siłowni i zapierdala przez dwie godziny na bieżni, jakby go sam ksiądz proboszcz gonił z wiadrem wody święconej, a później/wcześniej/w przerwach robi bica
- skończył chwalebny II stopień szkoły muzycznej, pogrywa na flecie poprzecznym
- uwielbia praski klimat i folklor
- zużywa więcej kremu do rąk niż niejedna kobieta
- co tydzień sumiennie chodzi do szkoły tańca, bo sprawia mu to przyjemność, a on lubi robić sobie przyjemność
- weekendowo śpiewa w knajpach z grupą zaprzyjaźnionych muzyków
- jest okrutnie sentymentalny, ale się do tego nie przyznaje
- znalazł kiedyś żółtą łódź podwodną i przemalował ją na niebiesko
- weekendowo śpiewa w knajpach z grupą zaprzyjaźnionych muzyków
- jest okrutnie sentymentalny, ale się do tego nie przyznaje
- znalazł kiedyś żółtą łódź podwodną i przemalował ją na niebiesko
[Depp, czyli orgazm na sucho na sam początek, słodko. Potem sposób napisania karty: Mother of God i wszyscy święci, tak to taki komplement ukryty za angielszczyzną. A teraz ... hetero?! Hetero?! Hetero?! jeszcze raz... hetero?! Dlaczego on jest hetero? Na tym blogu szybko zmieni swą orientację, mimo że w tym wieku to już powinien ją znać <_<]
OdpowiedzUsuń[O, w takim wydaniu podoba mi się bardziej. Chociaż wizja jego seksu z drzewem figowym odrobinę mnie przeraża <_< Chciałam zaproponować wątek, ale od kiedy czytam tę kartę po raz drugi mam wrażenie, że nie podołam i będę leżeć do końca życia w padole moich kompleksów :< ]
OdpowiedzUsuń[Ja to bym już szła teraz spać, to może tak zrobimy, Nocny Marku, że coś wymyślisz i dasz mi pomysł, a ja rano zacznę. Albo jeśli masz dobre serce i chcesz mojego wiecznego błogosławieństwa możesz też zacząć! Ja tymczasem żegnam, bo usnę na klawiaturze <_< ]
OdpowiedzUsuń[Jaka Karta @@", Jest tak dobra że ja mogę się zakopać ><" i krzyż postawić, na dalszą drogę ku śmierci- głodowej.
OdpowiedzUsuńNie no, ale Deeeeeeeepp? =*.*= ]
[Depp *.* Kocham go i uwielbiam xD. Karta boska, psze pani!]
OdpowiedzUsuń[To ja, podczas snu, który niestety trwał o wiele dłużej niż bym sobie tego życzyła, wpadłam na pomysł! Odrobinę oczywisty, jakby nie patrzeć, ale jednak powiązanie jest. Obaj są lekarzami. Da dam! No tak, tyle to pewnie i Ty wyczytałaś z mojej karty, ale... mogłybyśmy sprawić, że leczą w tym samym szpitalu. Dodatkowo, biorąc pod uwagę wiek Chesia, on musi mieć przełożonego, który by go tam nakierowywał i w ogóle. No i jeszcze mogliby się w zasadzie przyjaźnić czy coś, bo Ches jakoś tak tu jest i wylądował bez przyjaciół, a jakaś taka dobra duszyczka by mu się przydała...]
OdpowiedzUsuń[Ależ nie ma za co :]. Znajdę chęci na jakiś wątek może?]
OdpowiedzUsuń[...no to może niech zostanie jak jest, co by tam w kartach zmieniać nic nie trzeba było, a umówimy się tak, że władze szpitala po prostu kazały mu mieć na niego oko, żeby nic za szybko nie spartolił. Ho, za to może dostać nawet małą podwyżkę :D]
OdpowiedzUsuń[Oczywiście, że to ja muszę zaczynać, a jakże <_< ]
OdpowiedzUsuńChesio jak to Chesio ma w zwyczaju do pracy przyszedł te siedem minut szybciej, starając się ogarnąć gdzieś w drodze. Trzeba było włosy poprawić, ten krawat mocniej związać, koszulę przygładzić. No, ale kiedy już do szpitala doszedł, wyglądał jak człowiek, a przynajmniej tyle zdradziła mu szyba w drzwiach wejściowych. Przekroczył próg, uśmiechnął się uroczo do pani w recepcji, która zamiast odwzajemnić ten miły gest spojrzała na niego wilkiem, jakby poprzedniego wieczora zastała go z jej mężem w łóżku. Niektórzy ludzie po prostu nie potrafili być uprzejmi, za cholerę. I takich jeszcze stawiano na samym przedzie szpitala, gdzie każdy mógł ich zobaczyć i wyrobić sobie własną opinię. Cóż, może dlatego do ich przychodni wcale nie przychodziło tak wielu ludzi jak to głosiły statystyki?
Po schodach na pierwsze piętro dostał się w kilka sekund, całkowicie omijając wzrokiem to metalowe pudło, co go mogło zawieźć na górę. Nie żeby miał klaustrofobię, ale doszedł do wniosku, że taka przebieżka sprawi, że spali może jakieś trzy kalorie. A czemu nie skorzystać, prawda? Dalej jego droga nie wyglądała już tak imponująco, bo zamiast skierować się do swojego gabinetu (a raczej gabineciku), zmienił obraną wcześniej trasę i skręcił w korytarz oznaczony zielonym paskiem (cokolwiek miałoby to oznaczać) i bez pukania otworzył drzwi na samym końcu korytarza.
Rozsiadł się wygodnie na skórzanej kanapie w rogu pomieszczenia, aktówkę kładąc na ziemi. Wzrok uniósł kilka sekund później, wbijając go we właściciela gabinetu (którego już gabinecikiem nazwać nie można, za to jawną niesprawiedliwością i owszem).
-Mary z recepcji znów wyglądała jakby chciała mnie wysłać na pożarcie lwom - pożalił się.
[heheheh!Uwielbiam go :D tak samo jak Depp'a]
OdpowiedzUsuńNo tak, prawie zapomniał jako stosunek miał do niego Rubinstein. Powinien to sobie chyba zapisywać na dłoni, to by nie zapomniał. A tak dzień w dzień prawie, robi to samo, a jego przełożony patrzy na niego jeszcze mniej przyjaźnie niż ta cała Mary. Co nie zmieniało faktu, że jego - w odróżnieniu do niej - lubił. Sam nie wiedział czemu, w końcu mężczyzna naprawdę rzadko kiedy (a może wcale?) nie okazywał mu jakichś ciepłych uczuć, toteż Chester miał całkowite prawo człowieka nie tolerować. A jednak jakoś tak się złożyło, że wyszło zupełnie inaczej. Choć Ches pojęcia nie miał czy są znajomymi, przyjaciółmi, a może jest dla Rubinsteina tylko podwładnym, na którego musi mieć oko, on sam uważał go za całkiem interesująco człowieka.
OdpowiedzUsuń-Powinieneś się już przyzwyczaić - powiedział, patrząc na niego znacząco.
[Lu z pewnością się nie obrazi, żeby kolejny pan znalazł się w jego łóżku, tego jestem pewna ^^ Jakieś pomysły jak to zacząć?]
OdpowiedzUsuń[Jeśli chodzi o Lucyferowe 'jedno-nocne'numerki, okazuje się, że wcale nie wychodzą takie jedno-nocne. Ostatnio po czymś takim miał faceta i był zakochany <_< Więc spokojnie, zdecydowanie będzie się dało wszystko pociągnąć]
OdpowiedzUsuń[Ok, zacznę. Ale chcę foty z Wiednia. Nigdy nie byłam i teraz będę ubolewać.]
OdpowiedzUsuńMiami jak to Miami, rządziło się własnymi prawami. Bogacze mogli spędzać wieczory w ekskluzywnych restauracjach, gdzie serwowali kawior i dobre wino, a Ci, którzy mieli mniej szczęścia, jak i pieniędzy rzecz jasna (co ostatnio często szło w parze) mogli oddać się przyjemności spożywania alkoholi z niższej półki w spelunach na obrzeżach. O dziwo, Lincoln czasami tam zaglądał. Pieniędzy to mu rzecz jasna nie brakowało, jednak ciągłe przebywanie pomiędzy tymi ważniakami, uśmiechającymi się do niego sztucznie z innego stolika, doprowadzało go do szału. Tym razem wybrał się do zwykłego baru. Melina to nie była, ale trzech gwiazdek już by temu miejscu nie dał. Usiadł na wysokim barowym stołu, zamawiając black death, co by móc trochę sobie mordę wykrzywić.
-Pieprzona olimpiada - mruknął, spoglądając w mały telewizor, zawieszony nad półkami z alkoholem. Przez tę całą 'imprezę' jego gazeta musiała pisać prawie tylko i wyłącznie o sportowcach i ich wspaniałych osiągnięciach. Niby cały event nie trwał długo, a Lu miał wrażenie, jakby spędził dwa miesiące na ciągłym sprawdzaniu tekstów o wygranych, przegranych i innych cudach.
-Chyba, że będziesz musiał obejrzeć ten bieg jeszcze minimum sto razy - odparł, oczami wyobraźni już widząc siebie samego w gabinecie, wpatrując się w wielki telewizor. Rzecz jasna, mógłby to zlecić komuś innemu. Ostatnio jednak decydował się przyjąć na siebie więcej obowiązków, jakby doszedł do wniosku, że w całej redakcji jest jedynym, który potrafi zrobić coś na poziomie. Oczywiście, trochę mijał się z prawdą, ale Lucyfer jak to Lucyfer nie miał w zwyczaju wybijania kogokolwiek innego, kiedy to on mógł być wybity.
OdpowiedzUsuń[ale fajny człowieczek *,* ja się ładnie przywitam i o wątek pytam, no!]
OdpowiedzUsuń[hahaha, też prawda XD polak potrafi, co? :>]
OdpowiedzUsuń[biedny Alex, trochę się przestraszy xD. dobra, to ja od razu zaczynam, co? :>]
OdpowiedzUsuńKolejny wieczór spędzony w centrum miasta, kiedy to nasz kochany Lisek chodził i od pijanych ludzi kradł. Bo takich to o wiele łatwiej dopaść, wystarczy delikatnie potrącić, a chuda rączka już ściska w dłoni portfel jakiegoś bogatego jegomościa, który to zalał się w trupa. Jak fajnie było patrzeć na tych żałosnych ludzików, którzy się przewracali i zwracali całą zawartość swojego żołądka! Nie tracili jednak tylko tego, ale i pieniądze, które już po chwili Alex miał w kieszeni, wielce to zadowolony z siebie. Był najlepszy. Jedyny i niepowtarzalny. Nikt go nigdy nie złapie, nikt nie da rady zauważyć jego ruchów.
Ruszył dalej, bawiąc się swoim naszyjnikiem w postaci pionka, króla. On jest królem. On jest królem swojego życia, królem Miami.
Nadszedł czas, by do domu wracać. A więc Alex już po kilku minutach wsiadł do metra. Na szczęście o takich godzinach nie było prawie nikogo. I dobrze, nie lubił zatłoczonych miejsc.
Z cichym westchnieniem usiadł obok mężczyzny, raczej niezbyt blisko, ale też nie specjalnie daleko. I przesunął po nim wzrokiem... Cholera, nie może się powstrzymać. Przecież to idealny cel jest, wyglądał do tego raczej na zmęczonego. Nic nie zauważy, dobierze mu się do kieszeni, kiedy będą przejeżdżać tam, gdzie światła na chwilę gasną. Nic nie zauważy...
I jak pomyślał, tak zrobił. Zgrabna rączka sięgała już do jego kieszeni, kiedy poczuł na niej ucisk. I światło się zapaliło.
No to pięknie się wpakowałeś, Lisku.
Dla niego to też było zagadką. Przyszedł do pracy, spojrzeli na jego wyniki z egzaminów końcowych, plus notatkę dyrektora szpitala z jego praktyk, a potem przydzielili go pod opiekę komuś, kto z onkologią miał tyle wspólnego co piernik do wiatraka. Nie rzucał się jednak. Miał przed sobą jeszcze trochę czasu więc spokojnie jeszcze liczył, że wyrośnie, poduczy się, a wtedy nikt nie będzie nad nim stał, sam będzie sobie panem.
OdpowiedzUsuńGdyby Donovan kiedykolwiek spróbował powiedzieć mu wcześniej, że Chester powinien czuć się wyróżniony, ten pewnie własnym uszom by nie uwierzył. Zazwyczaj było tak, że ze względu na jego chorą naiwność i zbyt miękkie serce ludzie z łatwością go wykorzystywali. Z jednej strony już nawet do tego przywykł.
-Czuję się zaszczycony, Don - odparł, przeczesując swoje kłaki smukłymi palcami.
Wujek dobra rada w jakimś stopniu rację miał, a jednak Lucyfer tak do końca i tak nie był przekonany. Jak to mówią "jeśli chcesz coś zrobić dobrze, zrób to sam". Z drugiej strony nie był to jednak temat, który warto byłoby uskuteczniać przy piwie. Można robić coś innego, zdecydowanie.
OdpowiedzUsuńLucyfer tylko machnął głową, jakby na potwierdzenie słów nieznajomego.
On sam zmierzył mężczyznę wzrokiem dopiero chwilę później. I zdecydowanie bardziej niż na ubraniach, skupił się na fajcacie, której brzydką nazwać nie mógł. Jego twarz rozświetlił zawadiacki uśmiech, ale ukrył to za szklanką, którą przyłożył właśnie do ust, by wlać do swojego gardła haust trunku. Zacisnął wargi, co by nie krzywił się za bardzo.
Zamarł na jego słowa i wyszarpnął dłoń z jego uścisku. Dobra, to było dość głupie. Cholernie głupie. Kto by pomyślał, Lisek i głupie pomysły! Aż tu nagle bach, dał się przyłapać. No cholera jasna, co ty sobie myślałeś? Chyba go już zmęczenie zmogło, no.
OdpowiedzUsuńTen jego spokojny ton odrobinę (a nawet bardziej) zbił z tropu i po prostu patrzył się na niego tymi swoimi przenikliwymi oczami, jakby chciał wywiercić mu w czasce dziurę i zobaczyć co też mu po głowie chodzi.
- Wpadka. - mruknął jedynie, wciąż patrząc na niego tym samym wzrokiem. Z ciekawością, ale jednak próbował ukryć wszelkie emocje. Nie chciał dać po sobie poznać, że jakkolwiek go to wzruszyło. Z nieco marnym skutkiem, ale jednak. Bo go się nigdy nie przyłapywało. On był niczym taki sobie właśnie niewidzialny lis ninja, czy coś takiego...
[źle ze mną. niewidzialny lis ninja O_o]
No cóż, taki sobie amerykanin powinien wiedzieć, że na polaków uważać przecież trzeba. Bo oni to wszystko potrafią, niczym ludzie z supermocami, o.
OdpowiedzUsuń- Niee... - odpowiedział, kompletnie nie wiedząc, co innego miał mu odpowiedzieć. I go chyba zaraz szlag trafi, jak on będzie tak spokojnie gadał.
- Przepraszam. - mruknął jeszcze, kompletnie nie wiedząc jak ma się zachować. I się powinien Donavan cieszyć, bo on nigdy nie przepraszał przecież. Niektórzy nawet twierdzili, że w słowniku Liska nie ma takiego słowa. A jednak widać, że się mylili, bo jest. Ale tak na szarym końcu, że rzadko do niego dociera.
I dobrze, że mężczyzna nie chciał go po policji ciągać, bo przecież wtedy marzenie Alexa ległoby w gruzach. Karany prawnik? Niestety, nie ma szans.
U Lucyfera wszystko to wyglądało trochę inaczej. W pracy nie potrzebował żadnej plakietki, żeby pracownicy wiedzieli z kim mają do czynienia. A kiedy przychodzili jacyś klienci, czy nowi i zostali oni skierowani do gabinetu Lincolna, tabliczka na drzwiach jak i miejsce pracy od razy zdradzały z kim ma się do czynienia. Respekt, którego w zasadzie kupować nie musiał. Wysoko postawiony był i nigdy nie myślał o tym jakby to było, gdyby urodził się jako syn hydraulika czy sprzedawcy. Zapewne jakoś by sobie poradzić. Póki jednak jego ojciec był kim był, Lu odziedziczył sporą fortunę, w tym gazetę.
OdpowiedzUsuńA na co dzień? Miał trzydzieści lat. Dużo ćwiczył, dbał o siebie, wyglądał nieźle. Kiedyś nawet tego nie zauważał, potem zostało mu to powtórzone jakieś milion razy, więc w końcu przywyknął. Dziwne to było uczucie, ale przestał reagować radośnie, z podnieceniem na fakt, że ktoś na niego leci.
Mężczyzna obok zbyt rozmowny mu się nie wydawał, jednak na razie on również nie przejawiał wielkich chęci do socjalizacji i wzajemnego poznawania się. Problemu nie było.
-...albo i nie - powtórzył po nim, machając odrobinę lakonicznie głową.
Chłopak przyłożył palce wskazujące do skroni, przy czym zmarszczył brwi i przymknął powieki. Wielki myśliciel Chester, właśnie się ukazał. Otworzył w końcu oczy, cmokając kilkakrotnie z dezaprobatą.
OdpowiedzUsuń-Czemu mam wrażenie, że to kolejny pacjent? – zapytał, wzdychając.
Jakoś nie potrafił wpaść na coś innego. W jego głowie czaiła się ta chora myśl, że Donovan nie mógłby mieć dla niego innej niespodzianki. Ich stosunki prywatne nie były jakoś szczególnie rozwinięte, toteż nie spodziewał się żadnych prezentów czy też zaproszeń na kawę (swoją drogą już to widział… ‘mam dla Ciebie niespodziankę! Zaszczycę Cię swoją osobą przy filiżance kawy’. Tak, to miało szansę przejść). Właśnie dlatego podejrzewał, że niespodzianka niespodzianką nie jest.
Coś mi się wydaje, że Lu i Donovan wpasowali się tam idealnie. Nic dodać nic ująć.
OdpowiedzUsuńPrawie parsknął śmiechem, słysząc wzmiankę o pogodzie. Już zapomniał, że taki temat do rozmów w ogóle istnieje. W zasadzie, w ogóle rzadko rozmawiał. A jeśli już, rozmowa kręciła się wokół innych spraw, chyba że seks miał być w plenerze, wtedy owszem, wzmianka o pogodzie mogła się trafić.
-Lucyfer Lincoln - odparł, po czym uścisnął jego dłoń, unosząc kącik ust w uśmiechu.
Na jego słowa zarumienił się lekko i nie było do końca wiadome, nawet dla niego samego, czy ze złości czy z zażenowania tą sytuacją. I co on ma mu niby powiedzieć? Cholera jasna, czemu Alex musi mieszkać tak daleko? Przecież jeszcze trochę z nim tu spędzi... Może chociaż wysiądzie wcześniej?
OdpowiedzUsuńMruknął jedynie coś niewyraźnie i podciągnął sobie kolana pod brodę.
[ Więc tak, zaczynam swoją wyliczanką. Uwielbiam Cię za: Deppa, Władcę Pierścieni i brak umiejętności gotowania, które dowodzą, że nie jestem sama na tym świecie w tej materii xD I proponuję wątek, rzecz jasna, jak sypniesz pomysłem, to nawet zacznę, ot co ;) ]
OdpowiedzUsuń-Prawie to samo powiedziałem moim starym zanim kopnęli w kalendarz. Dołożyłem do tego parę "nienawidzę was" i "spierdalajcie". Kurwa, chyba naprawdę byłem mrocznym czternastolatkiem - powiedział, nawet odrobinę rozbawiony spostrzeżeniem. W zasadzie ludzie różnie reagowali na jego imię. Większość spodziewała się, że żartuje, a kiedy nie nadchodził żaden śmiech, było to ciche odchrząknięcie, a następnie "oryginalne". Ile raz on to słyszał. Już naprawdę wolał hejtujący tekst o mrocznym czternastolatku.
OdpowiedzUsuńLedwo uwierzył w to co usłyszał. Nie spodziewał się swojej wielkiej szansy tak szybko. Kiedy ostatnio siedział na dywaniku u dyrekcji nasłuchał się ile to jeszcze pracy przed nim, jak bardzo studia różnią się od prawdziwego życia, jak długo jeszcze nie zrobi nic, do czego został wykwalifikowany. A teraz mu jego mały boss mówi, że jednak wszystko ma zacząć się od razu? Dzisiaj? Naprawdę poczuł się jakby nie był gotowy, jakby był tylko takim malutkim Chesterem w tak wielkim szpitalu, gdzie wszyscy mają wielkie, cholerne doświadczenie, a on jest świeżakiem po studiach.
OdpowiedzUsuń-Naprawdę? - zapytał, nie dowierzając. Wziął głębszy oddech, tylko po to, żeby po chwili wypuścić powietrze z płuc z głośnym świstem. - O kurczę, nie spodziewałem się, że na tyle zaufasz - powiedział, drapiąc się z zakłopotaniem po karku.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń-Nie, oczywiście, że nie - powiedział szybko, bez zastanowienia. To był jego dzień, jego szansa, żeby pokazać, że nie jest tylko kolejnym żółtodziobem, który nie zna się kompletnie na swoim fachu. Zdał studia, poradził sobie z dodatkowymi dwoma latami przy specjalizacji, a teraz miał pokazać, że to nie poszło na marne.
OdpowiedzUsuń-Nie zawiodę Cię - odparł ze szczerym uśmiechem, łapiąc teczkę, którą wcześniej wskazał mu mężczyzna. Była dość gruba, ale biorąc pod uwagę ilość faktów, które musiał wiedzieć przed operacją, zapewne w sam raz. Zazwyczaj zajmował się segregowaniem takich papierów czy podawaniem lekarstw. Czasami pomagał przy operacjach, rozmawiał z pacjentami, siedział przy tomografii.
-Tak jest - powiedział, powstrzymując tę wielką ochotę, żeby mu zasalutować. Doszedł jednak do wniosku, że chyba powoli robi się za stary na takie numery i powinien zachowywać się jak człowiek cywilizowany. Przynajmniej w miejscu pracy, gdzie wypadało zachowywać się przyzwoicie. Miał dziś całkiem dobry humor, a nowa szansa na powiększenie swojego doświadczenia tylko to pogłębiała.
OdpowiedzUsuńSłysząc jego słowa, prychnął cicho i nic nie odpowiedział, po prostu przyciągając do siebie nogi jeszcze bardziej. Postanowił po prostu się nie odzywać. Wszystko, byle ten facet mu spokój dał, bo Alex normalnie zaraz się pod ziemię zapadnie, jak tak dalej pójdzie. Co w sumie mogłoby być trudne, biorąc pod uwagę to, że już byli pod ziemią. W metrze. Cholera jasna, czemu do jego stacji jest tak daleko...?
OdpowiedzUsuńGłosowe naśladownictwo wychodziło jego przełożonemu całkiem nieźle, więc tylko pogratulować. On tak rozwiniętych umiejętności nie miał, ale starał się (choć z ogromnym trudem) jakoś bez nich przeżyć.
OdpowiedzUsuńJuż miał wyjść z gabinetu z tą wielką teczką, zajrzeć do pacjenta, trochę go postraszyć faktami na temat inwazyjności operacji i możliwych skutków ubocznych, gdy coś mu się przypomniało, więc jeszcze się odwrócił na chwilę w stronę Donovana.
-Zjemy razem lunch? - zapytał, wyszczerzając do niego zęby.
Spojrzał na niego wilkiem, słysząc jego komentarz, po czym tylko westchnął i wyszedł z jego gabinetu. On swojego własnego nie miał. Musiał radzić sobie z pomieszczeniem, które przysługiwało jemu oraz dwójce stażystów. Mimo że przecież on miał tu pełen etat, a oni? No właśnie, oni nie robili prawie nic. Spędził poranek na czytaniu papierów, zaznajamiając się z nimi. Chciał być naprawdę dobrze przygotowany. Później poszedł do pacjenta, a że te akurat spał nie mógł za bardzo go niczym postraszyć. O wyznaczonej godzinie stanął we wcześniej wspomnianym miejscu. Nie spóźnił się, no, chociaż to.
OdpowiedzUsuń-Jestem stuprocentowo pewien, że gdybyś na imię miał Lucyfer, a na drugie Jesus to twój bunt byłby ostry i trwał o wiele dłużej niż u przeciętnego nastolatka - powiedział, wlepiając wzrok w swojego drinka. Kiedy go dopił, niekoniecznie miał ochotę na następnego, więc zamówił zwykłe piwo.
OdpowiedzUsuńJego życie nie było łatwe już nawet przez dobór imion. Rodzice go chyba nie kochali, chuje jedne. Ale co on niby mógł zrobić? Jasne, potem, kiedy już był dorosły proponowali mu zmianę, ale wtedy to on już przywyknął. Teraz nawet lubił siebie jako diabła.
Rzeczywiście, trochę sobie poczekał. Usiadł na ławeczce, która stała nieopodal drzwi do wejścia na salę. W zasadzie ta jego przerwa to już długo trwać nie miała, ale skoro obiecał, że tu będzie to będzie, choćby miał jeść w pośpiechu. Kiedy Donovan w końcu się pojawił, twarz Chestera rozświetliła się w radosnym uśmiechu.
OdpowiedzUsuń-Wybaczam - odparł, po czym ruszył w kierunku kafeterii. - I nie mam nic przeciwko - dodał. Jego zarobki nadal nie były zbyt wysokie. Traktowano go raczej jak drugorzędnego lekarza. Ba, prawie jakby był pielęgniarzem!
-Tak miałem na początku. Potem mnie uświadomiono, że jestem bardziej jak Bóg i diabeł w jednej postaci - zaśmiał się. Na początku naprawdę śmieszyło go to porównanie. Potem jednak kiedy kilka osób w ten sam sposób wytłumaczyło, skąd takie porównanie, wcale nie wydawało się to takie zabawne, a prawdziwe. Bo jakby nie patrzeć. W nim naprawdę było wiele zła. Z Boga miał niewiele, chyba że chodziło o seks.
OdpowiedzUsuń-Jestem dziennikarzem, ale coś czuję, że musiałbyś mi to przeliterować - dodał rozbawiony.
[A no, a no ^^ Musiałam trochę zmienić z "nas" na "mnie", żeby mi do Lucka pasowało, ale Kaczmarski jest i to jak najbardziej. Nie mów tak! Nie publicznie! Jak moja dziewczyna to przeczyta to Cię zabije :c A ja za bardzo Dona lubię, żeby tak bez niego zostać. To znaczy... po twojej śmierci też byłoby mi bardzo, ale to bardzo przykro.]
Widocznie trzeba było tu popracować trochę dłużej, żeby w ogóle zostać zauważonym. Chesterowi zdawało się, że to nie nastąpi zbyt szybko.
OdpowiedzUsuń-Jesteś świetnym lekarzem, na pewno wszystko poszło jak należy - powiedział. Wcale nie żeby go pocieszyć, tylko raczej wygłosić fakt oczywisty. Donovan był genialny w swoim fachu i Chester skrycie liczył, że pewnego dnia będzie mógł być tak szanowany i wykształcony jak on.
-A to nowość - mruknął pod nosem, przewracając oczami.
OdpowiedzUsuńOn chyba nigdy nie próbował używać gumki do włosów, żeby uznano go za niepoczytalnego. Powodów było zapewne kilka, choć głównym wydaje się brak odpowiedniej długości włosów oraz rzecz jasna brak gumki, który spowodowany jest punktem pierwszym. No i gdyby Donovana nie było już dzisiaj komu niby Chester miałby się pochwalić/wypłakać z tego jak poszła operacja? Nie, nie, musiał tu siedzieć na tyłku.
[Ja chyba nie dam rady <_< Czytam tam ten odpis po raz dziesiąty chyba i jako dziecko ułomne, które od kilku lat lekcji polskiego nie ma, bo na obcej ziemi mieszka, pojęcia nie mam co mogłabym odpisać. To jak porywać się z motyką na słońce. Jestem chyba zbyt mało inteligentna na ten wątek oO]
OdpowiedzUsuń[No bo ty po prostu piszesz tak genialnie, że mi się głupio robi jak mam coś odpisać. Tylko gratulować umiejętności :D]
OdpowiedzUsuń[Okej, moje ego zostało połechtane xd Swoją drogą to jest trochę jak pisarski geniusz, do tego taki jaki ja lubię! Dobsz, to ja się postaram coś wymyślić ^^ Żebyś tu czasem nie odchodziła z bloga, no, no, nie pozwalam <_<]
OdpowiedzUsuńW zasadzie to chciał coś wtrącić już po pierwszym zdaniu, ale w końcu zamknął usta i słuchał jego słów w spokoju, starając się wyłapać informacje, które na pozór miały być kluczowe. Chociażby fakt, że pacjent jest ważny. No, zasadniczo ważny. Jakby nie patrzeć dla lekarza każdy pacjent powinien być ważny tak samo. Chociaż inaczej czuje się w pomieszczeniu z kimś kto może Cię udupić za to, że się do niego krzywo uśmiechnąłeś(bo ma kasę, bo myśli, że mu wolny, bo jest jakimś tam prokuratorem okręgowym, co się zna na wszystkim i myśli, że mu wolno), a inaczej ze sprzedawcą bułek.
Przez chwilę pomyślał nawet, żeby odpowiedzieć mu na jego pytanie, ale w końcu zrezygnował. W końcu, mógłby się tylko domyślać dlaczego jego przełożony tyle gada, a pewności nie miałby nigdy. No i z całej jego wypowiedzi nie to chyba jednak było kluczowe.
Chester nie miał takich problemów jak Donovan, które w ten sam sposób byłyby wkurwiające. Był zdrowym, silnym chłopakiem i raczej patrzono na niego przez pryzmat dzieciaka, którego rodzice mieli wysokie ambicje i wysłali na studia medyczne. Mało kto myślał, że ma pasję, że medycyna to styl życia. I to też, na swój sposób było wkurwiające. Niekoniecznie chcieli ufać młodemu, "niedoświadczonemu" lekarzowi. W końcu 'a co ty możesz wiedzieć'? No. I na tym by się rozmowy kończyły.
Kiedy winda w końcu przyjechała i obaj weszli do środka, Chester wcisnął przycisk dzięki, któremu mieli znaleźć się na ostatnim piętrze. Ches rzadko tam jadał, ale że teraz zbyt wiele czasu nie mieli, chyba najlepiej byłoby wykorzystać miejsce, do którego nie trzeba byłoby biec z wywieszonym jęzorem.
-Chyba mam ochotę na naleśniki - odparł, nagle zdając sobie sprawę jak durnie musiało to zabrzmieć, po całej tej przemowie Donovana. No cóż, był tylko niedoświadczonym lekarzyną, mógł gadać o czym chciał. I tak zawsze zwali się to na jego wiek, jak gdyby miał tych lat rzeczywiście szesnaście.
[Przepraszam za to coś wyżej xd]